Reachel.
Latynos siedział przy mnie ciągle trzymając mnie za rękę. Wszyscy poszli do domu pod mój rozkaz, żeby odpoczęli. Kate została na korytarzu z Kendallem. Cały czas rozmawiali, dziewczyna uśmiechała się do blondyna, a on do niej. Carlosowi też proponowałam pójście do domu. On jednak uparł się. Tłumaczył się, że znowu zawiódł i chce to naprawić.Patrzyliśmy sobie w oczy, zapomnieliśmy o bożym świecie, był tylko on i ja... Jak dawniej... Z tych emocji i wielu wydarzeń w tak szybkim czasie poczułam się zmęczona. Oczy zaczęły mi się zamykać, jednak szybko je otwierałam. Chłopak to zauważył.
- Prześpij się, co? - zapytał szeptem.
Lekko potrząsnęłam przecząco głową. Latynos przysunął się bliżej mojego łóżka i westchnął.
- Nawet nie wiesz jak mi jest wstyd...
- Nie, nawet nie zaczynaj... - powiedziałam błagalnie i poprawiłam się na łóżku dalej trzymając jego rękę.
- Taka jest prawda. Nawaliłem... znowu...
- Mówisz ciągle tak jakbym ja była święta.
Chłopak znowu westchnął. Spojrzał kątem oka przez okno.
Wrócił do mnie. Ujął moją drugą dłoń, przez chwile patrzył się na moją pościel. Po chwili spojrzał na mnie łagodnym, a za razem smutnym wzrokiem.
- Reachel, ty w niczym nie zawiniłaś. Czy ty kiedykolwiek zawiniłaś?
- Tak, kiedy prawie pobiłam Droke - serce zabolało mnie na wspomnienie tego.
Przypomniało mi się jak Carlos wyrzucił mnie z domu, bo był zaślepiony urodą swojej byłej. Widziałam wtedy jej ogromną satysfakcję i przewagę nade mną.
Latynos przemilczał moją odpowiedź.
- Wiesz, mama zawsze mi mówiła, że jeśli coś pójdzie nie tak to trzeba zrobić wszystko, żeby to naprawić... - zaczął. - Nie mogę ciebie winić za moje błędy...
Serce zaczęło mi szybciej bić. Musiałam o to w końcu zapytać...
- Dlaczego...? Dlaczego to robisz...? - wzięłam oddech. - Dlaczego jesteś ze mną...?
Carlos spuścił głowę i podniósł kącik ust. Wyglądał tak słodko... Usiadł delikatnie na łóżku i odgarnął kosmyk moich włosów z twarzy.
- Ponieważ jesteś moim aniołem... - powiedział cicho, ale uroczo.
Uśmiechnęłam się szczerze. To były najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek usłyszałam.
- Zapamiętam to do końca życia... - podniosłam się lekko.
On wiedząc, że nie powinnam robić gwałtownych ruchów, schylił się do mnie. Nasze usta znowu złączyły się w pocałunku.
- I nie obwiniaj się więcej, dobrze? - zapytałam.
- Dla ciebie wszystko - dotknął palcem mojego policzka.
Nagle zauważyłam kogoś na korytarzu. Kate i Kendall na widok tej osoby wstali i stanęli naprzeciwko niej.
- Sabina - powiadomiłam Carlosa, a on odwrócił głowę w stronę korytarza.
Zobaczył dziewczynę i szybko wyszedł na zewnątrz. Obserwowałam ich.
Carlos.
Do szpitala przyszła Sabina. Wyszedłem z sali Reachel, aby z nią zamienić słowo. Kate i Kendall poszli na kawiarenki niedaleko szpitala, żeby się odprężyć i coś zjeść we dwójkę. Zostaliśmy sam na sam.
- Jak to się stało? - zapytała i stała sparaliżowana.
- Sam nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Cud.
- A dobrze się czuje? - spojrzała na dziewczynę.
Także zwróciłem się w jej stronę. Brunetka uśmiechnęła się.
- Nawet lepiej niż myślisz - teraz to ja się uśmiechnąłem. - Może wejdziesz?
- No nie wiem, czy to...
- Przecież ona nie gryzie - nie dałem jej dokończyć i wciągnąłem ją do sali.
Usiedliśmy koło niej. Sabina była strasznie zestresowana. Bała się cokolwiek powiedzieć.
- Sabina, żeby wszystko było jasne - zaznaczyła Reachel. - Nie mam ci za złe.
Blondynka była pod wrażeniem.
- Naprawdę? Po tym wszystkim? - nie dowierzała.
- Nie byłaś świadoma - powiedziała.
- Nie dałam sobie wytłumaczyć.
- Ale ja twierdzę, że to było niechcący. Nienawidzę obwiniać ludzi. W niektórych przypadkach jestem zmuszona, ale ciebie nie chcę oceniać. Wyglądasz na miłą i fajną dziewczynę.
Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie.
- To jak będzie? - zapytała Reachel.
- Przyjaźń? - zaproponowała druga.
Podały sobie ręce, aż nagle do sali wszedł lekarz.
- Koniec odwiedzin, ona musi odpocząć - powiedział.
Uśmiechnąłem się do chorej z triumfem.
- I kto miał rację, że musisz odpocząć? - zaśmiał się.
Sabina wyszła machając Brown na pożegnanie. Odmachała jej, a ja ostatni raz chwyciłem ją za rękę i pocałowałem namiętnie.
- Trzymaj się, Reach - szepnąłem jej i uśmiechnąłem się.
Ona tylko odpowiedziała nieśmiałym podniesieniem kącika ust.
Wyszedłem z salki i zobaczyłem Sabinę już wychodzącą z budynku. Szybko ją dogoniłem.
- Zaczekaj - stanąłem jej na drodze.
- Masz farta - przyznała.
- Co? Czemu?
Blondynka przewróciła oczami i westchnęła.
- Po co ja ci jestem do szczęścia potrzebna, skoro masz taką piękną i kochaną dziewczynę - wzruszyła ramionami.
- Nie no, nie mów tak. Oczywiście, że jesteś potrzebna. Nie waż mi się tak więcej mówić - chwyciłem ją za ramiona. - Jesteś utalentowaną aktorką i wspaniałą przyjaciółką.
- W tym jest problem... - powiedziała cicho. - ...bo ja ciebie kocham, a ty mnie nie...
Z wrażenia szerzej otworzyłem oczy. Nie wierzyłem, że to powiedziała. W sensie, ja ją kocham. Kocham ją, ale jako przyjaciółkę, bo moją prawdziwą miłością jest dla mnie Reachel. Naszła mnie ochota na rozmyślania.
Widząc, że zaraz dwudziestolatka się rozpłacze mocno ją przytuliłem. Mało brakowało, a sam bym się rozpłakał.
- Błagam cię, nie mów tak więcej, bo się mylisz...
- Wiesz, mam lepszy pomysł... - wstał i pociągnął mnie za rękę. - Chodź.
- Gdzie idziemy? - zaśmiałam się.
Nic nie odpowiedział. Wybiegliśmy z kawiarenki.
- Co robisz?
Dalej nie usłyszałam odpowiedzi. Byliśmy znowu pod szpitalem. Schmidt otworzył mi drzwi od swojego samochodu.
- Pytam jeszcze raz, co się dzieje? - zapytałam znowu, gdy już wsiadłam.
Nie miał zamiaru mi czegokolwiek powiedzieć.
W radiu grała piosenka "Quiet Please". Na początku wsłuchiwałam się w słowa, które już tak dobrze znałam. Potem jednak nie wytrzymałam.
- Kendall, powiesz w końcu... - nie dokończyłam.
- Słyszysz, co leci w radiu? - przerwał mi. - Dostosuj się i "quiet please".
Na te słowa blondyna bez opanowania zaczęłam się śmiać i potrząsać głową.
- Jesteś niemożliwy... - przyznałam z uśmiechem.
On odpowiedział tym samym gestem i chwycił moją rękę.
"Na szczęście już wszystko jest dobrze... o ile znowu coś się nie zawali..."
Szybko musiałam odrzucić te czarne myśli i wrócić do teraźniejszości. Nagle samochód zatrzymał się na dużym, pustym parkingu. Było już naprawdę ciemno. W tym miejscu gwiazdy świeciły tak jasno jak nigdy. Popatrzyłam w prawo i zobaczyłam nasze kochane Los Angeles.
"Nasza najjaśniejsza gwiazda..."
Kendall podszedł do mnie, dotknął mojej dłoni i zaprowadził przed samochód. Oparłam się o maskę i patrzyłam się w zielono-szare oczy. Świeciły jaśniej od gwiazd i jaśniej od LA.
- Niespodzianka... - szepnął i pocałował mnie namiętnie.
- Sabina, żeby wszystko było jasne - zaznaczyła Reachel. - Nie mam ci za złe.
Blondynka była pod wrażeniem.
- Naprawdę? Po tym wszystkim? - nie dowierzała.
- Nie byłaś świadoma - powiedziała.
- Nie dałam sobie wytłumaczyć.
- Ale ja twierdzę, że to było niechcący. Nienawidzę obwiniać ludzi. W niektórych przypadkach jestem zmuszona, ale ciebie nie chcę oceniać. Wyglądasz na miłą i fajną dziewczynę.
Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie.
- To jak będzie? - zapytała Reachel.
- Przyjaźń? - zaproponowała druga.
Podały sobie ręce, aż nagle do sali wszedł lekarz.
- Koniec odwiedzin, ona musi odpocząć - powiedział.
Uśmiechnąłem się do chorej z triumfem.
- I kto miał rację, że musisz odpocząć? - zaśmiał się.
Sabina wyszła machając Brown na pożegnanie. Odmachała jej, a ja ostatni raz chwyciłem ją za rękę i pocałowałem namiętnie.
- Trzymaj się, Reach - szepnąłem jej i uśmiechnąłem się.
Ona tylko odpowiedziała nieśmiałym podniesieniem kącika ust.
Wyszedłem z salki i zobaczyłem Sabinę już wychodzącą z budynku. Szybko ją dogoniłem.
- Zaczekaj - stanąłem jej na drodze.
- Masz farta - przyznała.
- Co? Czemu?
Blondynka przewróciła oczami i westchnęła.
- Po co ja ci jestem do szczęścia potrzebna, skoro masz taką piękną i kochaną dziewczynę - wzruszyła ramionami.
- Nie no, nie mów tak. Oczywiście, że jesteś potrzebna. Nie waż mi się tak więcej mówić - chwyciłem ją za ramiona. - Jesteś utalentowaną aktorką i wspaniałą przyjaciółką.
- W tym jest problem... - powiedziała cicho. - ...bo ja ciebie kocham, a ty mnie nie...
Z wrażenia szerzej otworzyłem oczy. Nie wierzyłem, że to powiedziała. W sensie, ja ją kocham. Kocham ją, ale jako przyjaciółkę, bo moją prawdziwą miłością jest dla mnie Reachel. Naszła mnie ochota na rozmyślania.
Widząc, że zaraz dwudziestolatka się rozpłacze mocno ją przytuliłem. Mało brakowało, a sam bym się rozpłakał.
- Błagam cię, nie mów tak więcej, bo się mylisz...
Kate.
Ja i Kendall postanowiliśmy udać się do kawiarenki niedaleko budynku szpitala. Chłopak otworzył przede mną drzwi i uśmiechnął się. Weszliśmy do środka i usiedliśmy przy oknie. Nie zamieniliśmy ani słowa ze sobą. Jego oczy mówiły mi wszystko. Rozumieliśmy się już bez słów.- Wiesz, mam lepszy pomysł... - wstał i pociągnął mnie za rękę. - Chodź.
- Gdzie idziemy? - zaśmiałam się.
Nic nie odpowiedział. Wybiegliśmy z kawiarenki.
- Co robisz?
Dalej nie usłyszałam odpowiedzi. Byliśmy znowu pod szpitalem. Schmidt otworzył mi drzwi od swojego samochodu.
- Pytam jeszcze raz, co się dzieje? - zapytałam znowu, gdy już wsiadłam.
Nie miał zamiaru mi czegokolwiek powiedzieć.
[ Jakiś czas później ]
Obserwowałam uważnie drogę, którą jechaliśmy. Na sto procent nie jechaliśmy do mojego hotelu, nie do studia, nie na plażę... Więc gdzie?W radiu grała piosenka "Quiet Please". Na początku wsłuchiwałam się w słowa, które już tak dobrze znałam. Potem jednak nie wytrzymałam.
- Kendall, powiesz w końcu... - nie dokończyłam.
- Słyszysz, co leci w radiu? - przerwał mi. - Dostosuj się i "quiet please".
Na te słowa blondyna bez opanowania zaczęłam się śmiać i potrząsać głową.
- Jesteś niemożliwy... - przyznałam z uśmiechem.
On odpowiedział tym samym gestem i chwycił moją rękę.
***
Zaczęło się ściemniać. Dlatego Schmidt włączył światła i dalej kierował w nieznanym mi kierunku. Po pół godzinie spostrzegłam, że wyjeżdżamy na przedmieścia Los Angeles. Na tą myśl przeszły mnie dreszcze. Przypomniało mi się, jak Reachel potrącił samochód i zniknęła. Gdyby kolega Carlosa nie znalazł jej w klubie z zanikiem pamięci... nigdy byśmy już jej nie zobaczyli..."Na szczęście już wszystko jest dobrze... o ile znowu coś się nie zawali..."
Szybko musiałam odrzucić te czarne myśli i wrócić do teraźniejszości. Nagle samochód zatrzymał się na dużym, pustym parkingu. Było już naprawdę ciemno. W tym miejscu gwiazdy świeciły tak jasno jak nigdy. Popatrzyłam w prawo i zobaczyłam nasze kochane Los Angeles.
"Nasza najjaśniejsza gwiazda..."
Kendall podszedł do mnie, dotknął mojej dłoni i zaprowadził przed samochód. Oparłam się o maskę i patrzyłam się w zielono-szare oczy. Świeciły jaśniej od gwiazd i jaśniej od LA.
- Niespodzianka... - szepnął i pocałował mnie namiętnie.
_________________________________________________________
PROSZĘ O KOMENTARZE : )