poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 57 "Trzeba docenić to, co się ma i nie narzekać"

Reachel.

Z tego względu, że całe popołudnie przespaliśmy, siedzieliśmy w salonie całą noc. W jedną noc obejrzeliśmy 3 sezony The Walking Dead. Siedzieliśmy pod ciepłym kocem z "misia", oglądaliśmy zombie w telewizji, tylko on i ja, nikt ani nic więcej. A, zapomniałam o soku pomarańcza-mango. Na stole stała mała zapalona lampka. Świeciła tak jak lubię - na złocistożółty kolor. Oddawała ona romantyczny nastrój.


W połowie 2 sezonu przeciągnęłam się i oparłam głowę o umięśnione ramię chłopaka. On spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
  - Zmęczona? - zapytał śmiejąc się.
  - To od teraz mogę się oprzeć o ciebie tylko jak jestem zmęczona? - zapytałam oczywiście na żarty.
  - Oczywiście, że nie - poczochrał moje włosy i pocałował w czoło.
Zaśmiałam się dość głośno i dałam maltretować swoje włosy.
  - Ahh... - wziął oddech, wręcz westchnął. - Samantha nie lubiła jak niszczyłem jej fryzurę...
Przestałam się śmiać i spojrzałam mu w oczy.
  - Nie myśl teraz o tym. Tamten koszmar już się dawno skończył. Wyjechała i mamy święty spokój... Nareszcie... - powiedziałam.
  - Taa... Czekaj, skąd wiesz, że wyjechała?
Zastygłam w bezruchu. Zapomniałam, że ja wtedy byłam duchem. Kiedy czytałam tego sms-a byłam duchem.
  - Tak tylko zgaduję, bo nigdzie jej nie ma, nie pisze, nie dzwoni... - próbowałam się wymigać.
  - W sumie racja, sorry - uśmiechnął się.
Udało się. Niby jak miałabym mu to wytłumaczyć? "Carlos, bo wtedy kiedy byłam w śpiączce stałam się duchem i przez przypadek przeczytałam wiadomość od Droke, że wyjeżdża i zostawia nas samych"? No raczej nie... Temat na szczęście ucichł i wróciliśmy do oglądania. Nagle zadzwonił mój telefon. Ujęłam w ręce iPhone'a i zobaczyłam na wyświetlaczu imię "Kate <3".
  - O, Kate dzwoni - szybko odebrałam.
  - Ważoone, Reach?! - odezwała się dziewczyna podekscytowanym głosem zanim ja się odezwałam.
  - Ważoone, co tam, Kate? Jest tyle rzeczy, które cię wprowadzają w taki wyśmienity nastrój... Nie mam pojęcia co się tym razem wydarzyło więc słucham - zaśmiałam się i weszłam do kuchni.
  - Nie uwierzysz!
  - No domyślam się... - parsknęłam. - Ja też nie wierzę, że nie pytasz jak tam mój pierwszy raz...
  - Wszyscy słyszeliśmy, głuptasie! Cieszę się, że masz to za sobą i czuję twoją radość przez słuchawkę. Kendall dzwonił do Losa, uspokój się i słuchaj co się stało!
  - Ehh... Zamieniam się w słuch - westchnęłam.
  - Kendall zabiera mnie na Maui! - pisnęła.
  - O nie! Żartujesz?!
  - Naprawdę! Na cały miesiąc! Czujesz?! Tylko on i ja na Maui! Zero paparazzi, zero Robyn, zero Jay, zero problemów!
  - Farciara...
  - Co? Źle ci z Carlosem w pięknym domu? - zaśmiała się.
  - Też chcę na Maui... - zaskowytałam.

Carlos.

Siedziałem na kanapie cały czas i przysłuchiwałem się rozmowie. Nagle usłyszałem słowa Reachel.
  - Też chcę na Maui... 
"Aha, Kendall zdecydował. Nasz Kendi dorósł" - zaśmiałem się cicho.
Zastanowiło mnie dwie sekundy później, że Reach ma zachcianki. Maui! Że ja na to nie wpadłem! Durnota ze mnie...! Sam dawno tam nie byłem... Ostatni raz byłem tam jak byłem jeszcze szczęśliwy z Sam... A ja zakupiłem drogi dom i nie stać mnie teraz na bilety... Zawaliłem sprawę na całej linii... 
  - No okej, ale ja nigdy nie wyjechałam z LA... Przecież wiesz... Dom domem, ale wyobraź sobie: ja, Carlos, piasek, zachód słońca, szum morza... - podsłuchiwałem kawałki rozmowy.
Chwyciłem się za głowę i wziąłem głęboki oddech. Zawaliłem sprawę... Ona nie chciała domu. Przecież ona zawsze chciała wyjechać daleko, gdziekolwiek. Od zawsze marzyła o pięknych widokach i o zerwaniu kontaktu z rutyną. Rodzice jej tego nie dali, ja z resztą też. 
  - ...Ale to popołudnie było jeszcze piękniejsze... Ten dzień nie przebije nawet roku na Hawajach... Tego pierwszego razu nigdy nie zapomnę... - usłyszałem znowu.
Czyli jednak nie potrzebowała Maui. Wystarczał jej ten dzień. Zebrałem się na odwagę i dostałem nagrodę - jej szczęście.
  - Kiedy wyjeżdżacie? - zapytała.

Reachel.

  - Kiedy wyjeżdżacie? 
  - Jutro o równej dwunastej. Nie mogę się doczekać! - znowu pisnęła ze szczęścia.
  - Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić - uśmiechnęłam się pod nosem.
  - Nie ma innej opcji, kochana - zaśmiała się.
 Nagle usłyszałam głos chłopaka w salonie.
  - Reach! Ile mam czekać?
  - Już, sekundkę! - odkrzyknęłam.
  - Haha, słyszę go, słyszę. To do usłyszenia, też się bawcie dobrze.
  - Nie będziemy gorsi, to ci mogę zagwarantować.
  - Wierzę, wierzę - śmiała się. - To do usłyszenia, ważoone.
  - Ważoone, powodzenia.
Rozłączyłam się i uśmiechnięta wyszłam z kuchni. Usiadłam z powrotem na kanapie koło latynosa. Patrzył na mnie i nie spuszczał ze mnie wzroku. Zaczął się uśmiechać jakby znał mój największy sekret.
  - Czemu tak się na mnie patrzysz? - zapytałam z uśmiechem. 
  - Nie, nie, nic - puścił mi oczko i wrócił do The Walking Dead.
Coś knuł, widziałam to. Może usłyszał coś z naszej rozmowy...? Kurcze, bardzo marzyłam o wyjeździe na Maui. Marzyłam, żeby uciec z dala od tego szumu, tłumów... Ale to popołudnie było jeszcze lepsze. Było ciekawiej niż podczas nudzenia się na plaży. Było niesamowicie i to jest bardziej ważne niż jakieś tam Maui... piękne... wspaniałe Maui... Nie. Serio.
"Wolę być z nim tutaj..."

***

Noc dobiegła końca. Przeciągnęłam się i zgasiłam lampkę na stole. W pokoju znowu było ciemno, ale nie tak bardzo. Przez okno powoli wchodziły promienie słońca. Naprężyłam swoje ciało i patrzyłam przez okno. Nagle w pasie chwycił mnie chłopak i pocałował w policzek. 


  - Kocham cię, wiesz? - szepnął.
  - Ja ciebie też - odwróciłam się do latynosa i pocałowałam w usta.
  - Wracamy na kanapę? - zapytał.
Nie zdążyłam odpowiedzieć.
  - Mam lepszy pomysł...
Chwycił mnie za rękę i zaprowadził na górną część domu. 
  - Gdzie mnie prowadzisz? - zapytałam próbując dotrzymać kroku.
On tylko odwrócił do mnie głowę, uśmiechnął się i szedł dalej. Były na piętrze trzy wejścia. Carlos wszedł w pierwsze z brzegu. Widok zaparł mi dech w piersi. 


  - O matko...! Tu jest... bajecznie...! 
Zrobił parę kroków przed siebie.
  - Miała być większa. Obok jest wolny pokój, ale... - zatrzymał się i zwrócił się do mnie. - ...nie wiadomo, czy jakiś żuczek nie będzie go potrzebował...
Przygryzł wargę i spuścił wzrok. Miał na myśli dziecko?! Zaczerwieniłam się i podeszłam bliżej chłopaka. 
  - Mówisz na serio...? - zapytałam i przejechałam palcem po jego dłoni.
  - Z takich rzeczy nie potrafię żartować... - uśmiechnął się.
Najpierw to spojrzenie przy temacie ślubu, teraz dziecko... Byłam w szoku. Miałam tysiące myśli na minutę. To wszystko działo się za szybko. W czerwcu się poznaliśmy, a aktualnie był początek listopada. Nagle mój wzrok przykuł osobny pokoik. Weszłam po dwóch schodach i zobaczyłam stolik dla dwóch osób i dookoła okna.
  - A to tylko żebym nie musiał cię z jadalni karaskać do łóżka - zaśmiał się.
Uśmiechnęłam się i uniosłam brwi. Zobaczyłam też drzwi na balkon. 
  - Jest tu też balkon?! - klasnęłam w dłonie i wybiegłam tam. 
Widok był na całe morze, a pod nami jeździły samochody po Pacific Coast Highway. Wciągnęłam i wypuściłam powietrze, a koło mnie stanął Carlos.
  - Trafiłem? 
  - W samą dziesiątkę... - położyłam moją dłoń na jego.
On wziął znowu mnie za rękę i wprowadził z powrotem do sypialni. Latynos wyciągnął z kieszeni spodni iPhone'a, włączył piosenkę "All Over Again" i położył na łóżku. 
  - Mogę prosić? - uśmiechnął się i wyciągnął dłoń w moją stronę.
  - Haha, zawsze - podałam mu rękę i weszliśmy w rytm piosenki.
Przeczesałam swoje włosy do tyłu i podniosłam kąciki ust.
  - Ale nie za szybko, dobra? - dodałam.
Podniósł prawą rękę na znak, że przysięga. Nasze dłonie się złączyły i zaczęłam współgrać z nim.
  - Still got that same look that sets me off, I guess there’s just something about you. I got this feelings, can’t let them show, cause I went and let you go. I shouldn’t have let you go - zaśmiewał swoją zwrotkę uśmiechając się pod nosem.


***

Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam godzinę dziesiątą trzydzieści. Za półtorej godziny Kate i Kendall wylatują na Hawaje. Szybko pobiegłam do łazienki i przygotowałam się do wyjścia. Przecież nie mogłam puścić Kate bez pożegnania. No bo jak? Szybko przeczesałam włosy, ubrałam czarną podkoszulkę na ramiączkach i dżinsowe spodenki. W przedpokoju włożyłam trampki i już chwyciłam za klamkę drzwi.
  - Reach! Gdzie idziesz? 
  - Idę na lotnisko. O dwunastej Kate i Kendall lecą na Maui - wytłumaczyłam.
  - Chcesz iść sama?!
  - Dlaczego nie?
  - Nie ma takiej możliwości. Wsiadaj do auta - pobiegł do kuchni po kluczyki.
  - Ale nie trzeba! - krzyczałam za nim.
  - Nie, trzeba. Z oka cię nie spuszczę. 
Chłopak zakładał już buty, a ja chwyciłam go za ręce.
  - Nie jestem dzieckiem, nic mi nie będzie - powiedziałam z uśmiechem.
  - Obiecujesz...?
  - Słowo - podniosłam prawą rękę jak wcześniej Carlos.

***

Stałam już pod LAX Airport, była godzina jedenasta pięćdziesiąt, ale nie dam sobie ręki uciąć. Szukałam dookoła Kate i Kendalla, ale na darmo. Weszłam więc do środka i szukałam dalej.

Kate.

Za dziesięć minut mieliśmy wylatywać na Maui. Akurat przyjechaliśmy na lotnisko. Kendall wziął wszystkie bagaże i weszliśmy do środka. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak na teledysku piosenki "Worldwide", którą z Reach kochamy. Nagle ktoś na mnie skoczył i zaczął się śmiać. Tak, wywołałam wilka z lasu. Reachel przyjechała. 
  - Co ty tu...? - próbowałam przekrzyczeć ludzi.
  - Chciałaś polecieć sobie do raju bez pożegnania ze mną?! Tak dobrze to nie ma, kochana.
Pokręciłam głową z uśmiechem i przytuliłam ją.
  - Od Carlosa też macie pozdrowienia oczywiście - dodała.
  - Nie ma innej opcji - zaśmiał się Kendall. 
Oderwałam się od przyjaciółki i usłyszałam komunikat:
  - Pasażerowie lotu 233 prosimy o wstawienie się pod wejście z biletami.
Westchnęłyśmy ciężko i zaśmiałyśmy się. 
  - To chyba do nas - powiedziałam.
  - Najwyraźniej - parsknęła.
  - Będę tęsknić, ważoone - przytuliła mnie.
  - Nie rozklejaj się, ważoone - powiedziałam z uśmiechem.
- Masz wrzucać każde zdjęcie na instagrama! - ostrzegła.
  - Nie ma innej opcji - powtórzyłam słowa Kendalla. - I jak coś to mamy sms-y nie limitowane.
  - Haha, nie ma innej opcji.
  - Chodź, idziemy - położył na moim ramieniu rękę blondyn. - Pa, Reach.
  - Na razie, Kendall.

I zniknęliśmy w tłumie.
_____________________________________________________________
Otar Saralidze - Moments
Carlos Pena - My Song For U
Big Time Rush - All Over Again

PROSZĘ O KOMENTARZE ! : ) 

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 56 "Moja Piosenka Dla Ciebie"

Carlos.

Otworzyłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Było już po całej akcji "pierwszy raz", ubraliśmy się i przez długi czas leżeliśmy razem na sofie wtuleni w siebie. Nie zauważyłem kiedy zasnęliśmy. Był już wieczór. W całym domu było ciemno. Spojrzałem w moją lewą stronę i zobaczyłem dziewczynę moich snów w głębokim śnie. Biła od niej niewinność i spokój. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czoło. Wstałem nie chcąc jej obudzić i podszedłem do stołu na którym stała lampka. Zapaliłem ją i w salonie zrobiło się niewiele jaśniej. Salon obszedł złocisty blask żarówki. Usiadłem na krześle przy stole bokiem i przyglądałem się Reachel. Cały czas się uśmiechałem pod nosem. Była taka piękna... Tak jak wtedy, kiedy spędziliśmy razem noc po moim wyjściu ze szpitala. Postanowiłem ją przykryć kocem. Ściągnąłem z fotela koc z "misia" i okryłem nim moją dziewczynę. Wróciłem na krzesło i dalej się przyglądałem brunetce. Z każdą sekundą jakby piękniała. Oparłem głowę o oparcie krzesła i nie odrywałem od niej wzroku. Po dziesięciu minutach postanowiłem się w końcu ruszyć. Jednak nic mi się nie udało zrobić. Pokręciłem się po domu i znów wylądowałem w salonie. Tak jakbym się nie mógł od niej uwolnić. Tak jakby chciała, żebym się nią patrzył bez końca. Podszedłem do mojej walizki, która stała pod schodami od dwóch dni. Rozpiąłem ją, a na samym dnie pod moimi ubraniami leżał duży notes. Był to notes ze wszystkimi moimi piosenkami, które napisałem w życiu. Postanowiłem napisać nową, niezależną i tylko moją piosenkę. Położyłem go na stole i otworzyłem. Zacząłem przeglądać każdy tekst po kolei przypominając sobie stare czasy. O większości piosenek nawet Kendall, James ani Logan nie wiedzieli. Wziąłem ołówek do ręki i spojrzałem na pustą kartkę. Wciągnąłem i wypuściłem powietrze z moich płuc i napisałem dużymi literami tytuł piosenki.
"MY SONG FOR YOU"
Zerknąłem kątem oka na Reach i od razu zacząłem pisać pierwsze wersy. Słowa wpływały na kartkę tak płynnie jak nigdy. Słowo po słowie pojawiało się jedno za drugim. Nie minęły dwie minuty i już miałem pierwszą zwrotkę. Jeszcze nigdy nie pisałem piosenki z taką łatwością. Jednak potem łzy cisnęły mi się do oczu.


***

  - ...For every dream on walking, for every word unspoken... This is my song for you... - napisałem ostatnie słowa myśląc już nad melodią. - Będzie wniebowzięta... - szepnąłem do siebie znowu.
Wziąłem notes do ręki i wgryzałem się w tekst. Chciałem wymyślić jakąś melodię, ale to już mi trudniej wychodziło. Po kilku moich próbach Reachel zaczęła się przebudzać. Szybko schowałem zeszyt do walizki i usiadłem koło niej na kanapie. Dziewczyna lekko otworzyła oczy. Widząc mnie uśmiechnęła się szeroko i przeciągnęła się. 
  - Długo spałam? - zapytała zaspanym głosem.
  - Nie, trochę dłużej ode mnie - puściłem jej oczko. - Chcesz coś do picia? Bo ja tak.
  - Nie pogardziłabym zwykłym sokiem - zaśmiała się.
  - Wszystko dla mojego aniołka - pocałowałem ją w policzek i pobiegłem do kuchni. Dobrze wyczułem sytuację, żeby wczoraj pojechać na solidne zakupy. Ma się to wyczucie. Zapaliłem światło, sięgnąłem po sok pomarańcza-mango i nalałem do dwóch wysokich szklanek. Wróciłem do dziewczyny i podałem jej szklankę.
  - Dzięki - powiedziała z uśmiechem i wzięła kilka łyków soku. 
 Machnąłem ręką i także upiłem trochę napoju. 

Isabella.

Po tym zamieszaniu z Reachel wszyscy musieliśmy odreagować. Wszyscy siedzieliśmy w domu chłopaków myśląc co by zrobić przez ten wolny miesiąc. Carlos zadzwonił do Kendalla wieczorem, szybko włączył tryb głośnomówiący.
  - Kendall? - odezwał się szczęśliwy głos latynosa.
  - Raczej wszyscy - zaśmiał się. - Jak poszło?
  - Domem jest zauroczona - odpowiedział.
  - Kiedy mnie nie o to chodzi.
Głos umilkł w telefonie. Nie wiedział o co blondynowi chodzi.
  - No, udało się? - rozwinął pytanie zniecierpliwiony.
  - Co?! Co?! Pytasz się o moje prywatne sprawy i to jeszcze przy wszystkich?! Totalnie cię już pogrzało, Schmidt?! - rzucił się Carlos z wyrzutami. - ...Tak, tak...! - dodał szeptem niespodziewanie.
Wszyscy zaczęliśmy bić brawa. James i Logan zaczęli gwizdać i szczekać.
  - Słyszysz, co tu się dzieje - przewrócił oczami Kendizzle.

Kendall.

Przełączyłem rozmowę i kiedy reszta szalała w salonie, ja wszedłem do kuchni, gdzie było cicho.
  - Słuchaj, stary - zacząłem. - Chcę odreagować, wiesz, po całej tej aferze.
  - Okej... Co ja mam z tym wspólnego? - zaśmiał się.
  - Bo mam problem... Chcę spędzić ten czas z Kate, ale boję się reakcji Robyn... Bo w sumie ją też lubię i przykro by jej było...
  - W tym akurat ci nie pomogę, stary - powiedział zawiedziony. - Sam musisz podjąć decyzję...
Do kuchni nagle wpadł James. 
  - Kendizzle! Gdzie cię wcięło? - klepnął mnie w plecy. - Spoko, już się uspokoiliśmy. 
  - Muszę kończyć, powodzenia - zaśmiałem się.
  - Tobie też, cześć.
Rozłączyłem się i wróciłem z Maslowem do salonu. Porozmawialiśmy chwilę, za ten czas myślałem co robić. Co chwilę zerkałem to na Kate, to na Robyn. Co zauważyłem? Co mnie zdziwiło? Michelle ciągle na mnie zerkała. Isabella bez przerwy śmiała się z Loganem, a ona? Ciągle tylko na mnie. A Robyn? Robyn ciągle pisała do kogoś sms-y. Po każdym ćwierknięciu odblokowywała ekran i uśmiechała się do telefonu. Chciałem zerknąć na ekran. Byłem ciekaw z kim tak pisze. Próbowałem oprzeć głowę o oparcie i przyjrzeć się. Literki były rozmazane i nic nie widziałem. Nie mogłem nic wywnioskować. Postanowiłem działać.
  - Robyn, możemy pogadać? - zapytałem jej.
  - Jasne - oderwała wzrok od telefonu.
Weszliśmy na taras. Oboje oparliśmy się o barierkę. Nie wiedziałem jak zacząć.
  - Z kim tak zawzięcie piszesz? - zapytałem niepewnie.
  - A co? Zazdrosny? - uśmiechnęła się chytrze.
Zmieszałem się, spojrzałem przed siebie chcąc uniknąć mojego wzroku. Składałem sobie w myślach kolejne podejście. 
  - Powiesz w końcu o co ci chodzi? - zapytała nie wytrzymując już dłużej.
  - Amm... Tak... - przeciągałem.
  - Czekaj, ja też mam ci coś do powiedzenia.
Zaskoczyła mnie tym. Postanowiłem posłuchać.
  - Chodzi ci o nas, prawda?
Sparaliżowało mnie. Zapomniałem języka w gębie.
  - W pewnym sensie...
  - Chciałam cię powiadomić, że...
  - Ja ciebie też, że... - nie daliśmy sobie dokończyć.
  - Nie, ja pierwsza.
  - Ale nie, to ja powinienem ci coś wyjaśnić.
Nie dawaliśmy sobie dojść do słowa. W końcu Robyn chwyciła mnie za ramiona i spojrzała mi w oczy.
  - Mam chłopaka - wypowiedziała.
  - No to...! - zatrzymałem się jak dotarło do mnie co powiedziała. - ...Zaraz... Masz?!
  - Tak, kiedy byłam we Francji poznałam miłego malarza. Zainspirowały mnie jego obrazy i on sam.
  - Naprawdę...? Jak długo się znacie...?
  - Bo ja wiem...? - namyślał się chwilę. - Przyleciałam tam, zakwaterowałam się, na następny dzień zrobiłam sobie spacer po placu głównym i spotkałam jego. Namalował dla mnie portret i tak się poznaliśmy.
  - To cudownie...!
Cieszyłem się niesamowicie, ale z drugiej strony coś mnie blokowało. Może coś jeszcze do niej czułem po tak długiej znajomości... Nigdy nie powiedziałem jej prosto w oczy "Kocham Cię"... Za długo na mnie czekała...
  - Cieszę się z twojego szczęścia - uśmiechnąłem się.
Miałem teraz wolną drogę do Kate. Wróciliśmy do salonu. Kate śledziła mnie wzrokiem. Chyba mnie o coś podejrzewała. Usiadłem koło niej, objąłem ją ramieniem i pocałowałem w policzek. Nagle napięcie wstała Michelle i poszła do łazienki. To było strasznie dziwne. Zignorowałem to. Wszyscy razem oglądaliśmy serial "Teoria Wielkiego Podrywu". Uśmialiśmy się do łez. Lubię ten serial. Gdy się skończył odcinek poprosiłem na bok Kate.
  - Co tam?
  - Kate, mam dla ciebie niespodziankę... - sięgnąłem do kieszeni spodni.
Dałem jej do rąk bilet do Maui. Ona popatrzyła chwilę na niego.
  - Kendall...! - rzuciła mi się na szyję. - Chcesz ze mną tam jechać...?
  - A z kim innym? - uśmiechnąłem się.
Blondynka pocałowała mnie namiętnie. Tak, spodobała jej się niespodzianka.

Michelle.

Po całym zajściu z Reachel moje uczucie do Logana się jakby wypaliło... Zaczęłam zwracać uwagę na Kendalla. Nie wiem co się ze mną dzieje. To naprawdę dziwne... Nigdy nie interesował mnie Kendall, nawet na chwilę. Jeszcze gorsze było to, że on już miał swoją miłość. Usłyszałam dźwięk sms-a. Jesse sięgnęła do torebki.
  - Michelle! - krzyknęła przerażona.
  - Co się stało? - podniosłam się.
  - Szef mnie zabije, jak zaraz nie wstawimy się do sklepu! - schowała telefon i wstała z kanapy.
  - Ale...!
  - Chodź! Bo nas na zbity pysk wywali! - pośpieszała mnie. - Na razie, James - pocałowała go w policzek.
Wiedziała, że na nic innego przy Alex nie może sobie pozwolić.
  - Cześć wszystkim! - wykrzyczałyśmy i wybiegłyśmy z domu.
Jeszcze ostatni raz zerknęłam z utęsknieniem na Kendalla.
___________________________________________________________
PROSZĘ O KOMENTARZE : )

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 55 "Zacznijmy wszystko jeszcze raz... Teraz, kiedy Bóg pozwolił mi cię odzyskać"

Reachel.

Nie mogłam uwierzyć, że to Carlos mnie uratował. Kate mi nic nie powiedziała. Nie miałam jej tego za złe. Po prostu chciałam o tym się wcześniej dowiedzieć. Z moich rozmyślań wyrwała mnie dalej siedząca koło mnie mama. 
  - Rozmawiałam z lekarzem - powiedziała i chwyciła mnie za rękę. - Wypiszą cię za 3 dni. 
Nie zareagowałam na to. Byłam przerażona faktem, że ona właśnie trzyma mnie za rękę tak delikatnie. Zawsze myślałam, że ona nie potrafi być tak delikatna jak kiedyś. 
  - Jeśli oczywiście chcesz... - zaczęła niepewnie. - ...możesz po wyjściu ze szpitala mieszkać z nami...
Na te słowa podniosłam wzrok na kobietę. Wiedziałam, że to do niczego nie doprowadzi. Za dużo czasu ze sobą zaczniemy spędzać i znowu wszystko się posypie. To nie było możliwe, żebym tam wróciła. 
  - Nie mogę... - odpowiedziałam. - Nie mogę do was wrócić. Chciałabym dalej mieszkać z Kate. Ostatnio znowu się wszystko się pomotało. Chcemy wszyscy to naprawić. Teraz będzie inaczej...
  - Ale... - zaczęła, ale nie skończyła.
  - Mamo, teraz będzie naprawdę inaczej - przerwałam jej. - Ja i Carlos obiecaliśmy sobie, że już żadnych problemów nie będzie. Tylko on i ja...
  - No dobrze... - ustąpiła. - Ja już pójdę. Ale będziemy mogli się spotykać całą rodziną?
  - Oczywiście, nie ma innej opcji - powiedziałam i lekko się uśmiechnęłam. - Jesteśmy rodziną.
Ona także się uśmiechnęła, ścisnęła moją dłoń i wyszła z sali. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za kobietą po moim policzku popłynęła pojedyncza łza. To wszystko przez te emocje. Kate dokonała tego, czego ja nie potrafiłam przez piętnaście lat. Nie wiedziałam, jak ona o zrobiła, ale byłam jej okropnie wdzięczna. Otarłam łzy w dłoń i położyłam się na boku. Teraz patrzyłam na bukiet kwiatów i zdjęcie moje i chłopaka. 

***

Po odwiedzinach mojej mamy i jej przemianie na dobre cieszyłam się, choć byłam cały czas w szpitalu przygwożdżona do łóżka. Kate, Isabella, Robyn, Alex, Jesse i Michelle odwiedzały mnie codziennie, za co byłam im wdzięczna. Sabina też o mnie nie zapomniała i przychodziła do mnie na chwilę. Uważam ją za to za przyjaciółkę. Narobiła trochę szkód, ale jest dobrą dziewczyną. Natomiast nie było śladu po Carlosie czy Kendallu, Loganie i Jamesie. 
  "Nie możliwe, żeby tyle dni non stop nagrywali piosenkę..." - myślałam.

[ 3 dni później ]

Pakowałam w swoją torbę ubrania i inne moje rzeczy. Tak, to był dzień, kiedy wychodziłam ze szpitala. Było mi przykro, że Carlos nie odwiedził mnie już. Nie mogłam mu jednak zawracać głowy, przecież pracował. Nie jestem pępkiem świata. Zapięłam torbę i westchnęłam. 
  "Muszę iść do domu na piechotę... Albo Kate mnie podwiezie...?"
Nagle, jakby spod ziemi ktoś objął mnie od tyłu i pocałował w policzek. Skoczyłam z przerażenia i cicho pisnęłam.
  - Mnie się boisz, aniołku? - zaśmiał się ciepło ktoś.
  - Carlos! - ucieszyłam się jak go zobaczyłam i rzuciłam mu się na szyję. - Tęskniłam! Co się z tobą działo?
  - Wiem, przepraszam... Managerowi odbiła szajba - zaczął się tłumaczyć. - Nie mieliśmy nic do gadania.
  - Nie szkodzi. To twoja praca - uśmiechnęłam się i jeszcze raz się przytuliłam.
Wziął moją torbę i już mieliśmy wychodzić, nagle sobie przypomniałam o czymś.
  - Zapomniałam! - wróciłam się i z szafeczki wzięłam nasze wspólne zdjęcie.
Chłopak objął mnie ramieniem i wyszliśmy z sali.

***

Jechaliśmy samochodem długą ulicą Santa Monica Blvd do hotelu Kate. Słońce było dzisiaj wyjątkowo nisko co oddawało romantyczny nastrój. Co chwilę wymienialiśmy spojrzenia i uśmiechaliśmy się. Nie było o czym rozmawiać. Nagle zauważyłam, że nie skręciliśmy w lewą stronę, lecz w prawo ulicą Ocean Ave.
  - Carlos, źle skręciłeś - zauważyłam.
  - Wiem - odpowiedział lekko się uśmiechając.
  - To gdzie jedziemy, bo na pewno nie do Kate?
  - Do domu - powiedział i popatrzył mi oczy.
To było dziwne, bardzo. Ciągle jechaliśmy prostą Ocean Ave, potem skręciliśmy i powoli zjechaliśmy z wzniesienia. Na skrzyżowaniu wjechaliśmy w Entrada Dr, Short St i Channel Rd. Moim oczom ukazał się ocean. Słońce odbijało się w lustrze wody. 
  - Pięknie, nie? - dotknął delikatnie mojej dłoni.
  - Przepięknie, ale Venice Beach zawsze dla mnie będzie najpiękniejsze - powiedziałam.
Latynos tylko uśmiechnął się ciepło i ruszyliśmy dalej skręcając w ulicę o najdziwniejszej nazwie jaką słyszałam: Chantauqua Blvd. Chwilę jechaliśmy na kolejne wzniesienie. Napotkaliśmy kolejne rozgałęzienie ulic. Wjechaliśmy w Corona Del Mar. Nagle coś ukazało się moim oczom... willa Williama Morrisa - bogatego mężczyzny. Tego, który znalazł mnie na ulicy po wypadku z amnezją. Tego, który znalazł mi pracę w klubie w którym śpiewałam. Sprawił, że na chwilę zapomniałam o rzeczywistości, zapomniałam kim jestem. Na sam koniec okazało się, że pracowałam w klubie dla samotnych mężczyzn. Na całe szczęście żaden się do mnie nie przystawiał. Co najgorsze... prawie zabił Carlosa... Jednak mu się nie udało... bo sama go zabiłam... Teraz wącha kwiatki spod ziemi... Willa została sprzedana, kupiona przez tancerkę i aktorkę Chachi Gonzales. 
Jednak nie zatrzymaliśmy się przy willi tylko jechaliśmy dalej ulicą Corona Del Mar. Zaczął się rząd pięknych domów. Byłam coraz bardziej podekscytowana. Mogłam tylko przeczuwać, co on kombinuje. 
Zatrzymaliśmy się przed ostatnim w rzędzie, w szarawym kolorze, ale pięknym domu. Carlos zaciągnął hamulec, zgasił samochód i wysiadł. Ja też wysiadłam patrząc na cudny budynek. 
  - Reachel, witaj w domu - uśmiechnął się szeroko latynos.
  - C-co? - nie wierzyłam.
  - Wtedy kiedy cię nie odwiedzałem... - zaczął. - Jeździłem po biurach nieruchomości i szukałem czegoś odpowiedniego. Nagraliśmy piosenkę, teraz mamy miesięczny urlop.
Z każdą sekundą coraz bardziej się cieszyłam. Może i to było kłamstwo, że nagrywał cały czas piosenkę, ale było to tego warte. Chłopak chwycił mnie za ręce.
  - Chciałem się oderwać od wszystkich problemów na jakiś czas... Tutaj będziemy bezpieczni i szczęśliwi... - powiedział ciepłym głosem. - Zacznijmy wszystko jeszcze raz... Teraz, kiedy Bóg pozwolił mi cię odzyskać. Wszystko tym razem będzie perfekcyjnie...
Przytuliłam go, bo czułam wyraźnie, że zaraz się rozpłaczę. Nagle wziął mnie na ręce i niósł mnie przez alejkę do domu. Otworzył drzwi i wszedł ze mną przez próg.
  - Czuję się jakbyśmy się pobrali - zaśmiałam się nieśmiało.
Carlos popatrzył mi głęboko w oczy.
  - Jeśli tego strasznie chcesz to możemy nawet jutro... - powiedział z uśmiechem, tajemniczo i szeptem.
Zarumieniłam się i wtuliłam do umięśnionego torsu latynosa. On położył mnie delikatnie na dużej sofie i sam chciał gdzieś iść. Zerwałam się i chwyciłam go za rękę.
  - Nie idź... Zostań tutaj, Carlos... - przyciągnęłam go. 
Chłopak zwrócił głowę do mnie zaskoczony, uśmiechnął się bardzo uroczo i położył się koło mnie. On objął mnie swoim ramieniem, a ja się w niego wtuliłam. Jego ciało było tak przyjemnie ciepłe. Tego nie dało się opisać. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy zapominając o bożym świecie. Znowu czułam się kochana. 


W pewnym momencie zaczęłam się śmiać. Nie wiem co mnie opętało.
  - Co cię tak śmieszy, aniołku? - zapytał i też zaczynał się śmiać.
  - Sama nie wiem - zanosiłam się od śmiechu. - Jakoś tak sama z siebie.
  - To się, kochana, nazywa głupawka - odpowiedział śmiejąc się razem ze mną.
  - Racja, długo jej nie miałam. Jak zaczynam się tak śmiać to nikt nie potrafi mnie uspokoić - śmiałam się dalej.
Śmiałam się do łez i brzuch mnie zaczynał boleć. Nagle Carlos dotknął mojego policzka, a uśmiech zniknął z jego twarzy. 
  - To ja będę pierwszą osobą, aniołku... - powiedział tajemniczo.
Latynos pocałował mnie namiętnie i był sekundę potem nade mną. Zamknęłam oczy i chciałam trwać w tym całą wieczność. Zszedł niżej i teraz całował moją szyję. Przez sekundę się śmiałam, ale zaraz potem zatraciłam się w tej pięknej chwili. 
  - Już nigdy, przenigdy nie dam ci odejść nawet na krok... - szepnął mi do ucha.
Nasze palce u dłoni splotły się w jedno, a nasze usta się ponownie złączyły. Zrobiło mi się niesamowicie ciepło. Przeczesał dłonią moje włosy kilka razy. Carlos ściągnął białą bluzkę i rzucił na drugi koniec sofy. Moim oczom pokazał się tatuaż na prawym boku. Opuszkami palców przejechałam po nim bojąc się, żeby go nie urazić. To było głupie, bo już dużo czasu minęło, jak go zrobił. 
  - Bolało...? - zapytałam nieśmiało.
  - Nie rozmawiajmy teraz o tym, dobrze? 
Przerwaliśmy rozmowę. Pocałunki powróciły na dobre. Carlos podniósł moją bluzkę na lewym boku i dotknął mojego biodra. Przeszły mnie dreszcze. Jego ciepła dłoń wędrowała wyżej pod bluzkę. Poczułam, że doszedł do mojego biustonosza. Nie zauważyłam nawet kiedy moja bluzka już była przy bluzce chłopaka na drugim końcu sofy. Widząc mnie w samym biustonoszu uśmiechnął się unosząc brew. 
  - Baby, I wanna say I love you, I wanna hold you tight, I want your arms around me and want your lips on mine... - zaśpiewał cicho mi piękną piosenkę.
Kolejny pocałunek. Kolejny dotyk. Kolejny szept. Czułam się szczęśliwa. W pewnym momencie chłopak zaczął odpinać mój biustonosz. 
  - Zaczekaj - zatrzymałam go.
Latynos przestraszył się tego tonu i spojrzał na mnie przerażony. Bałam się tego etapu. 
Wtedy, kiedy Carlos wyszedł ze szpitala po całej aferze z Williamem też doszło do tej samej sytuacji. Ale jeszcze nie robiłam tego... Znaczy... Były pocałunki i był dotyk... Ale... Nie było to na aż takim poziomie...
  - Ja nie wiem jak się to robi...
On odetchnął i zaśmiał się cicho. Nachylił się znowu nade mną.
  - Nic się nie martw, aniołku... - szepnął. - Jedyne co musisz to być sobą przez cały czas...
Te słowa uspokoiły mnie i pozwoliłam, żeby chłopak się mną zajął. 

***

Oboje padliśmy na sofę próbując złapać oddech. Serce biło mi jak oszalałe. To były najpiękniejsze chwile mojego życia. Czułam się spełniona i znowu kochana. 
  - I co? Nie było aż tak strasznie? - uśmiechnął się Carlos ciężko dysząc.
  - Ja chcę jeszcze raz! - śmiałam się także ledwo łapiąc oddech.
Nasze dłonie ponownie się splotły, a on pocałował moją.


  - Od teraz jestem tylko twój... - powiedział. - ...do końca moich dni...
________________________________________________________
To był chyba najtrudniejszy rozdział dla mnie do napisania (mam na myśli końcówkę). Rozmyślałam jak napisać te momenty... I postanowiłam nie wnikać... X D Bo nie potrafię tak pisać. Rozpędziłabym się i zaczęły by się hejty. Dialogi które użyłam w tym rozdziale są moimi najukochańszymi ze wszystkich. 
PROSZĘ O KOMENTARZE : )

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 54 "Taki Chłopak To Prawdziwy Skarb"

[ 3 dni później ]

Reachel.

Poczułam lekki powiew wiatru co zmusiło mnie do otworzenia oczu. Okno znowu było otwarte na oścież. Brakowało mi powietrza w tej sali. Słońce już wyglądało zza horyzontu i przyświecało złotymi barwami. Nagle moją uwagę przykuło coś innego. Na szafeczce obok mojego łóżka stał wazon z ciemnoczerwonymi różami. Od razu wiedziałam od kogo. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokiwałam lekko głową. Obok wazonu stała mała karteczka. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam w myślach.
  "Dla mojego anioła. Jestem z Tobą. Wracaj do zdrowia. Carlos"
  - Musiał, po prostu musiał - zaśmiałam się cicho.
Jeszcze raz zerknęłam na kwiaty. 
  - O... - zobaczyłam coś jeszcze innego.
Na mebelku stało nasze zdjęcie w złotej ramce.


Na widok fotografii szeroko się uśmiechnęłam. Z zamyślenia wyrwało mnie trzaśnięcie drzwi. 
  - Co tam masz, ważoone? - zapytała zaciekawiona Kate.
Bez mojej zbędnej odpowiedzi wiedziała co się dzieje. 
  - Widzę, że chłopak się nie oszczędza - rzuciła okiem na bukiet róż i puściła mi oczko.
  - To nie wszystko - podniosłam i opuściłam brwi.
Podałam przyjaciółce karteczkę od latynosa. Chwyciła ją w swoje szczupłe palce i przeczytała po cichu wiadomość. Wyjrzała zza kartki papieru z chytrym uśmiechem.
  - Co cię tak bawi, Kate? - sama zaczynałam się śmiać.
  - Mnie?! Nic, kompletnie nic - podała mi kartkę i uniosła ręce do góry na znak poddania się. - Cieszę się twoim szczęściem - zaśmiała się.
  - Już ja wiem, co ci po głowie, kochana, chodzi.
Pogawędka się skończyła na tych słowach. Dziewczyna pokazała palcem na ramkę ze zdjęciem. 
  - To jest to zdjęcie...? Co mi pokazywałaś kiedyś? 
Zwróciłam wzrok na nie i znowu się uśmiechnęłam. Złota ramka w dalszym ciągu jasno błyszczała, jak nowa.  
  - Tak - odpowiedziałam i podałam jej fotografię.
  - Ślicznie wyszliście - uśmiechnęła się szczerze.
  - Już to mówiłaś - przechyliłam głowę i uniosłam brwi. - A gdzie są chłopcy? Nie widziałam ich tu od 3 dni.
  - Kendall mi powiedział, że Steve ich nie oszczędza. Nagrywają "Windows Down" cały czas. Jemu ciągle coś nie pasuje i każde śpiewać jeszcze raz. 
Blondynka zaczęła się bez opanowania śmiać. 
  - Masz dzisiaj wyśmienity humor, ważoone - chwyciłam ją za ramię bojąc się, że zaraz spadnie z taboretu.
  - Zdaje ci się - ledwo łapała oddech i znowu zaczęła się śmiać. - To tak jednorazowo. Po tych stresach muszę...
Złapała kolejny raz oddech, żeby przestać.
  - Muszę to wyrzucić z siebie- odetchnęła.
Ja wiedziałam, że to nie o to chodziło. Spojrzałam na dziewczynę ze wzrokiem mówiącym: "I ty mnie chcesz taki kit pocisnąć...? Next joke, please..." 
  - Ze szczegółami poproszę - powiedziałam bez owijania w bawełnę.
Ona zmierzwiła włosy i znowu zaczęła się śmiać.
  - Zabrał mnie na przedmieścia, na pusty parking i... - kolejny wybuch śmiechem. - No i... no i...
  - Wyręczę cię - podniosłam się. - Zrobiliście to.
Blondynka skoczyła jeszcze głośniej śmiejąc się. Ze śmiechu aż się popłakała.
  - O piątej nad ranem przywiózł cię do domu, a wujek myślał, że tyle czasu siedziałaś ze mną - kontynuowałam.
Kate już nie wytrzymała. Prawie eksplodowała śmiechem. Bałam się, że zaraz przyjdzie lekarz i ją wyprosi. 
  - Dokładnie! - ledwo ją zrozumiałam. - Ha ha ha, dokładnie tak było!
Znowu usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Obie zwróciłyśmy głowy do nich. W szklanych drzwiach stała mama. Na jej widok Kate zerwała się jak oparzona. 
  - To ja was zostawię... - puściła mi oczko.
Matka podeszła do okna i lekko je przymknęła. Ja pod jej nieuwagę zaczęłam przyjaciółce pokazywać na migi, żeby mnie nie zostawiała, bo inaczej nic z niej nie zostanie. Nie posłuchała. Wybiegła z sali i zniknęła z zasięgu mojego wzroku. Teraz przy mnie stała moja matka. Ostrożnie usiadła na taborecie, na którym przed momentem siedziała przyjaciółka. Za bardzo nie wiedziała jak zacząć konwersację. 
  - Jak się czujesz...? - zapytała cicho.
  - Wyśmienicie - odpowiedziałam oschle i krótko.
  - Ładnie wyszedł - powiedziała pokazując palcem na zdjęcie w złotej ramce.
  - Nie udawaj, że nagle go akceptujesz - odparłam mrużąc oczy. - Znowu próbujesz grać.
Kobieta wyraźnie się zmieszała. Chciała porozmawiać ze mną, jednak mnie coś blokowało. Jeszcze niedawno jej wybaczyłam, ale ja nadal nie potrafiłam normalnie spojrzeć jej w oczy. 
  - Słuchaj, wiesz, że nigdy się nie układało w naszej rodzinie - zaczęła ze skruchą.
  - Mylisz się, było między nami idealnie - przerwałam jej. - Kiedy miałam cztery lata było idealnie. Potem było tylko gorzej. Wszystko się posypało. Tata już nie wyrabiał w pracy i przestał o siebie dbać, ty zaszłaś w ciążę z Freddim, a tego nie chciałaś. Praca była dla ciebie ważniejsza. Wysłałaś go do Szkocji, bo nie chciałaś na niego patrzeć. Wszystko dla ciebie było ważniejsze oprócz domu i rodziny. Mnie zmuszałaś wręcz do śpiewania przed publiką. Do tego te sceny, że nie mam prawa z nikim się spotykać. Te wszystkie plany przeciwko mnie i kłamstwa... - zabrakło mi powietrza. - ...Na co ci to...? Czujesz się usatysfakcjonowana...? 
Chyba wtedy trochę przesadziłam. Widać było, że zaczyna żałować, a ja przejechałam się po niej jak po autostradzie. Postanowiłam siedzieć cicho. Powiedziałam, co chciałam jej już długo powiedzieć. 
  - Rozumiem, masz do mnie żal. Ja wiem - odezwała się w końcu. - Nie zamierzam się sprzeciwiać. Nieźle namotałam przez ten cały czas. Chciałam wszystkich poustawiać po kątach, a to ja sama potrzebowałam odmiany. 
Byłam zaskoczona jej słowami. Jednak tego nie pokazywałam. Zachowałam kamienną twarz. Czekałam, co jeszcze powie.
  - Już myślałam, że cię straciłam... - kontynuowała. - ...I to wszystko wina Carlosa...
Już otworzyłam usta, żeby jej przypomnieć, co przed chwilą mówiła. Ubiegła mnie.
  - ...Przepraszam. Tak, tak, wiem. Już nic nie mówię.
Nastała chwila ciszy. Słyszałam tylko ciche pikanie EKG na zmianę z tykaniem zegara. Na szczęście ta chwila za długo nie trwała.
  - Zawiodłaś się na mnie wiele razy... Na tacie z resztą też... Oboje nie jesteśmy święci - kontynuowała. - Rozmawiałam z Kate. Wszystko mi opowiedziała, jak to było.
Wytrzeszczyłam oczy na kobietę. 
  "Rozmawiała z Kate?! Ona z Kate?! Nie wierze..."
  - Ta dziewczyna, Sabina w niczym nie zawiniła, prawda?
  - Oczywiście, że nie - odpowiedziałam szybko.
  - Carlos to dobry chłopak, tylko czasami trochę zagubiony...
Tylko słuchałam, co jeszcze o nim powie. Łapałam każde jej słowo. 
  - Z jednej strony prawie odeszłaś... - zaczęła.
Znowu otworzyłam usta, żeby jej przerwać i znowu mi się nie udało.
  - ...Ale też z drugiej strony gdyby nie on to nie znaleźlibyśmy nawet twojego ciała...
Te słowa spowodowały, że siedziałam w bezruchu.
  "Gdyby nie on...?"
  - Jak to...? - nie dowierzałam.
  - Wyciągnął cię - wytłumaczyła krótko. 
Pokazałam jej na migi, że dalej nie rozumiem.
  - Kate opowiedziała mi kiedy tonęłaś. Carlos wbiegł do wody i zaczął cię szukać. Dziewczyny już dzwoniły na policję, jednak on im zabronił. Sam chciał cię uratować. Szukał dobre dziesięć minut... i udało mu się. Przyjechała karetka, a on cały czas siedział przy tobie...


  ...ale kiedy byłaś już tutaj, on nie wszedł do ciebie. Stał cały czas na korytarzu i tylko ci się przyglądał ze łzami w oczach...
Tak, to była prawda, co mówiła... Pamiętam... Stał tam cały czas... 


  - Naprawdę masz szczęście, że go poznałaś... Taki chłopak to prawdziwy skarb... - powiedziała całkowicie szczerze i pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechnęła się.
____________________________________________________
PROSZĘ O KOMENTARZE : )