środa, 31 lipca 2013

Rozdział 61 "Ta noc jest jak bajka"

Isabella.

Logan zabrał mnie na Florydę na trzy tygodnie. Byłam wniebowzięta, bo byłam tylko on i ja. Zawsze coś nam przeszkadzało. Michaelle ciągle mi go zabierała, ale kiedy już wyjechała na zawsze zrozumiałam, że teraz jest tylko mój... No to się pomyliłam, bo pojawiła się Michelle. 
Na szczęście, bądź nieszczęście Michelle i Jesse musiały zamknąć sklep. Wraz z rodzicami wyjechały z Los Angeles do Seattle. Może i Michelle zabierała mi Logana, a Jesse zabierała Jamesa od Alex, ale to były także nasze znajome. Jak dobrze pamiętam, trochę pomogły Reachel. Nie było jednak innego wyjścia. 
Wracając do tematu, wykupiliśmy ładny domek na Florydzie i tam mieszkaliśmy przez trzy tygodnie. Chodziliśmy na plaże jak i siedzieliśmy w domu i spędzaliśmy miło wspólnie czas.
Pewnego dnia siedziałam na sofie odpoczywając i czytając książkę. Nagle podszedł do mnie Logan.
  - Co robisz? - zapuścił żurawia do mojej książki. 
  - Czytam... - powiedziałam nie odrywając się od tekstu.
  - A nie wolisz spędzić ze mną popołudnia? - uśmiechnął się.
  - Spędzam go codziennie, Logan... - znowu odpowiedziałam patrząc na litery.
  - Znudziłem ci się... - zawiódł się i ruszył w stronę drzwi.
Westchnęłam i zamknęłam książkę.
  - Zaczekaj... - wstałam z sofy.
  - Cudnie! Bierz deskę i jedziemy! - rzucił mi pod nogi deskorolkę.
  - Co? 
  - Nie "co", tylko jedziemy, Isabello! - pociągnął mnie za rękę.
Wybiegliśmy z domku i wychodząc już na ulicę zatrzymałam go.
  - Pamiętasz, że nie umiem jeździć? - pokazałam palcem na deskę.
  - Oczywiście, że tak. Rozbiłaś naszą wazę... - westchnął zabawnie. - W takim bądź razie cię nauczę. Kiedyś w końcu trzeba, nie? - jego dołeczki ujrzały światło dzienne.
Miałam słabość do jego uśmiechu. Zgodziłam się. Poszliśmy do najbliższego parku i zaczęliśmy od razu.
  - Lekcja pierwsza, gotowa? - uniósł brwi czekając na odpowiedź.
  - Jak nigdy - potrząsnęłam głową przerażona.
  - Nie bój się - chwycił moją rękę, a ja weszłam na deskę. - Jestem tutaj, trzymam cię.
Te słowa dodały mi otuchy. Oddałam się Loganowi, a on podawał mi instrukcje. 
  - Chwyć się mnie i stań na desce.
  - Ale...! - nie dokończyłam.
  - Jestem tutaj i cię trzymam, nie bój się - spojrzał mi w oczy.
  - Okej - uśmiechając zgodziłam się.
Stanęłam na desce trzymając się Logana. Przez chwilę czułam się dziwnie, że deska czasami bez jakiegokolwiek ruchu rusza się w przód i w tył. Logan zrobił parę kroków do przodu, a ja pojechałam bardzo powoli do przodu.
  - Jezu, trzymaj mnie! - przestraszyłam się.
  - Wyluzuj się i trzymaj równowagę - podpowiadał cicho.
Po godzinie byłam już oswojona, a Logan powiedział, że powinnam teraz spróbować sama.
Chłopak puścił moją rękę i teraz stałam sama na desce. Ruszała się ponownie w tył i przód bez mojego ruchu.
  - Pamiętaj, nie denerwuj się i utrzymuj równowagę - powtórzył Logan.
Kiwnęłam głową. Wzięłam głęboki oddech i próbowałam nie kiwać się.
  - Super! A teraz lekko odepchnij się jedną nogą - podkreślił słowo "lekko".
Zrobiłam, jak kazał. Lewa noga została na desce, a prawa LEKKO odepchnęła się od ziemi. Wolno pojechałam do przodu.
  - Okej, teraz prawa noga wraca na deskę! - słyszałam Logana za sobą.
Noga stanęła na desce i po chwili jechałam bez problemu. Wiatr lekko rozwiewał moje długie, brązowe włosy, a uderzanie kółek o kostki chodnika dawały mi taką satysfakcję i radość.
  - Brawo, Isabella! Super! - krzyczał Logan i klaskał w dłonie.
Postanowiłam, że to za wolno i chcę czegoś lepszego. Prawą nogą znowu odepchnęłam się od ziemi. Deska przyśpieszyła, wiatr jeszcze mocniej rozwiewał moje włosy, kółka szybciej i mocniej uderzały w kostki. To było takie cudowne uczucie. Chciałam więcej i więcej. W pewnym momencie zobaczyłam przed sobą przejście dla pieszych. Zaparło mi oddech, a serce stanęło.

Logan.

Byłem dumny z Isabelli, że tak szybko załapała. Cieszyłem się, że ją czegoś nowego nauczyłem. W pewnym momencie zauważyłem, że ona znowu się odpycha i jedzie szybciej. Przed nią zauważyłem przejście dla pieszych. 
  - Cholera...! - przekląłem i ruszyłem za nią.
Nie sądziłem, że będzie tak lekkomyślna i się rozpędzi. Jechała prosto na przejście pełne ruchliwych samochodów.
  - Isabella! Stój!
W końcu się zorientowała i zaczęła panikować.
  - Isabella! 
Biegłem za nią tak szybko jak tylko umiałem. Auta jak na złość się nie chciały zatrzymać, był okropny ruch.
  - Zeskocz z deski!
Nie słyszała mnie. Była zbyt przerażona. 
  - Logan! - krzyczała.
  - Biegnę! 
Przyspieszyłem i już prawie byłem przy niej. Już dotykałem ją koniuszkiem palca. 
  - Mam cię! Już prawie!
Przejście było dosłownie centymetry przed nami.
  - Logan! Pomocy!
W końcu rzuciłem się na nią i oboje leżeliśmy milimetry od przejścia. Deska wyjechała na środek przejścia i została połamana przez samochody. Oboje dyszeliśmy, a serca biły nam jak szalone. Spojrzałem na Isabellę, była cała blada ze strachu. Łzy wypłynęły z jej oczu.
  - Już dobrze... - przytuliłem ją i uspokoiłem. - Koniec na dzisiaj... Może nawet na zawsze...

Kate.

Mijały dni, kiedy byłam z Kendallem na Maui. Każdy dzień był lepszy od poprzedniego. Nie obchodziło nas, że za niedługo wrócimy do LA i wszystko będzie tak jak było. Otóż nie będzie tak, jak było... Ja i Kendall jesteśmy ze sobą tak szczęśliwi, że moglibyśmy się nawet od razu pobrać. Nie widzieliśmy świata bez samych siebie. Może byliśmy od siebie uzależnieni? To mnie cieszyło. Już wolałam mieć takie uzależnienie. Całymi dniami rozmawialiśmy, śmialiśmy się, itp. Zdarzały się dość często wieczory pełne rozkoszy... Nie bałam się, że coś z tego wyniknie... Liczył się tylko on i jego dotyk...  
  - To co dzisiaj robimy? - podszedł do mnie Kendall, kiedy wyszłam z łazienki o poranku.
  - Może tym razem ty coś wymyślisz? - uśmiechnęłam się i oplotłam go ramionami.
  - Nie masz pomysłu? - uniósł brew.
  - A ty masz? - przechyliłam głowę.
  - A jak powiem, że mam? 
  - Masz? Aż się boję, co znowu wymyśliłeś... - zaśmiałam się.
  - Nie warto. Ja znikam na parę godzin, a ty się ładnie pozbieraj - dotknął palcem mojego nosa i uśmiechnął się.
  - Ale gdzie ty...
  - Wracam za parę godzin! - krzyknął i wyszedł z domku.
Westchnęłam i wróciłam do łazienki. Umyłam się, uczesałam włosy w wysokiego koka i nałożyłam makijaż. Byłam bardzo ciekawa, co znowu Kendall wymyślił. 
  "Ładnie się pozbieraj...? Jak mam rozumieć to ładnie...?"
Nie zmieniało to faktu, że nie mogłam się doczekać niespodzianki. Nagle zorientowałam się, że nie mam nic tak ładnego do ubrania. Miałam zwykłe, parę krótkich spodenek, parę bluzek i to było wszystko. Nie miałam innego wyjścia. Zbyt dużo czasu spędziłam na makijaż i fryzurę. Stałam przed szafą zła na siebie. Nagle zadzwonił telefon.
  - To Kendall... Co mu powiedzieć...? - westchnęłam.
Odebrałam i przyłożyłam telefon do ucha.
  - Czy moja księżniczka jest już gotowa? - odezwał się wesoły i uradowany.
  - Tak właściwie to...
Usłyszałam pukanie do drzwi.
  - Poczekaj, ktoś przyszedł... - powiedziałam i ruszyłam do drzwi.
  - Ja nigdzie się nie ruszam - zaśmiał się.
Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o czym mówi. Otworzyłam drzwi, a przede mną stał ubrany w czarny garnitur Kendall. Dosłownie opadła mi szczęka. 
  - K-Kendall...?!
  - Witam, panno Ellen - ukłonił się z uśmiechem.
Chwycił moją rękę i pocałował. Spojrzał mi w oczy.
  - Poczułem się jak Jack z Titanica.
Ja tylko się zarumieniłam i spuściłam wzrok.
  - Będziesz dzisiaj moją księżniczką - uśmiechnął się. 
  - Twoja księżniczka nie ma stroju... - zmartwiłam się.
  - Księżniczka się myli... - powiedział tajemniczo.
Zza pleców wyciągnął duże pudełko.
  - Co to jest? 
  - Sama zobacz - podał mi pudełko.
Otworzyłam wieczko i zobaczyłam błękitny materiał. Wyciągnęłam zawartość pudełka i zobaczyłam piękną sukienkę. 
  - O matko...! 
  - Podoba ci się? 
  - Jest prześliczna...! 
  - Karaibski błękit - popisał się.
  - Dziękuję! - rzuciłam mu się w ramiona.
  - Teraz idź ją przymierz, mam nadzieję, że dobry rozmiar wziąłem - zaśmiał się.
Pobiegłam do po schodach do sypialni nie mogąc się doczekać. Szybko ściągnęłam to, co miałam na sobie i włożyłam sukienkę. Była jakby uszyta specjalnie dla mnie. Była ona trochę krótsza niż do kolan, bez ramiączek, z szerokim pasem i dłuższe kawałki materiału zwisały z tyłu sukni. Wyglądała cudownie. Kolor doskonale pasował do mojej cery i koloru włosów. Uśmiechnęłam się do siebie w lustrze i zrobiłam piruet na palcach chcąc zobaczyć, jak suknia faluje. 


***

Kendall.

Stałem przy drzwiach wejściowych i czekałem na Kate. Spojrzałem na zegarek, czy nie jesteśmy spóźnieni na bal. Nagle usłyszałem zatrzaśnięcie drzwi i uderzenia obcasów. Spojrzałem w stronę schodów, a po nich schodziła Kate w pięknej sukni. Wszystko zwolniło tempo. Nie mogłem uwierzyć, że to ona. Wyglądała jak prawdziwa księżniczka. Uśmiechnęła się do mnie i w tym momencie obcas jej poślizgnął się, a ona poleciała do przodu. Szybko chwyciłem ją w ramiona, a ona zaczęła się śmiać.
  - Rozproszyłeś mnie! - śmiała się.
  - Nic ci nie jest? - martwiłem się i dotknąłem jej lewej kostki.
  - Wszystko wporządku, panie Schmidt - puściła mi oczko.
  - W takim razie... - wstaliśmy z podłogi. - Mogę panią prosić...? - wystawiłem ramię.
Ona uśmiechnęła się i podała swoje ramię.
  - Limuzyna już czeka - powiedziałem.
  - Gdzie jedziemy? - zapytała podekscytowana.
  - Na bal, księżniczko - otworzyłem jej drzwi samochodu i ruszyliśmy.

***

Kate.

Weszliśmy na wielki bankiet. Było pełno ludzi, którzy pewnie na kontach mają miliony, a może więcej. 
  - Kendall, co to za impreza?
  - Zwykły zlot amerykańskich gwiazd - wzruszył ramionami.
  - C-Co?! Zlot?! Gwiazd?! Amerykańskich?! Zwykły?! - nie wierzyłam własnym uszom. 
  - Parę osób się dowiedziało, że tutaj jestem. Z tego względu zaprosili mnie i ciebie tutaj - pokazał na wielki bufet, ogromny parkiet, robiących ciągle zdjęcia paparazzi i mnóstwo, mnóstwo gwiazd światowego formatu. - Niech wszyscy zobaczą, jaką mam piękną księżniczkę.
Podeszliśmy do bufetu, żeby napić się trochę. Przy bufecie spotkaliśmy Emmę Stone, Jessicę Albę, a co najlepsze... Leonardo DiCaprio! 
  - Czy ty przypadkiem dzisiaj się do niego nie upodabniasz...? - szepnęłam do Kendalla i zaśmiałam się cicho. 
  - Przedstawię się mu, może zagram kiedyś jego dublera... - szepnął mi.
Zaśmiałam się, ale szybko zatkałam usta, żeby nie zaśmiać się za głośno.
  - O kurczę, patrz! - szturchnęłam Kendalla. - Tam jest Johnny Depp!
  - To już ja ci nie wystarczam...? 
  - Nie, Reach go uwielbia. Wezmę od niego autograf i wrócę do ciebie, okej? - pocałowałam go w policzek i poszłam do Johnny'ego. 
Kiedy już go zdobyłam, wróciłam do chłopaka. Ciągle stał przy bufecie i popijał poncz. 
  - Załatwione. Nie umówiłam się z nim, bo był z żoną - zaśmiałam się.
  - Zabawne, Katelyn - potrząsnął głową. 
Nagle podeszło do nas paru paparazzi.
  - Kendall Schmidt? - zapytał jeden.
  - We własnej osobie - pokazał na siebie dumny.
  - A to twoja partnerka? - zapytał drugi.
  - Moja dziewczyna, Kate Ellen - uśmiechnął się do mnie.
  - Możemy prosić o parę zdjęć?
  - Jasne - Kendall oplótł mnie ramieniem i oboje się uśmiechaliśmy do kamer. 
Flesze oślepiały mnie, ale podobało mi się to. To było coś, czego nigdy nie miałam. 
  - Super! Jeszcze parę!
Czułam się jak prawdziwa gwiazda. Co z tego, że nią nie byłam. Miałam piękną suknię, miałam sesję i poznałam prawdziwe gwiazdy. 
  - Dzięki. Miłego wieczoru - paparazzi odeszli.
  - Ej, Kate, tam stoi Justin Timberlake. Idź zarwać do niego - zaśmiał się Kendall.
  - Ta, jasne, zadzieram kiece i lecę - parsknęłam.
  - Przecież on jest taki męski - śmiał się dalej.
  - Jak on jest męski to ja jestem Cameron Diaz - przewróciłam oczami.
Nagle zagrała ładna piosenka. Wiedziałam, czego się spodziewać.
  - Mogę prosić do tańca, Katelyn Ellen? - chwycił mnie za rękę.
  - Oczywiście - odpowiedziałam z uśmiechem i ruszyliśmy na parkiet.
Kendall chwycił mnie w pasie i przybliżył do siebie tak, że się stykaliśmy ciałami. Lekko się zmieszałam.
  - Nie gryzę, Kate - szepnął do mnie i uśmiechnął się.
Przybliżył się jeszcze bardziej do mnie i patrzył mi głęboko w oczy. 
  - Czy już ci mówiłem, że jesteś piękna...? 
  - Nie powiem ile razy... - uśmiechnęłam się.  
  - Być z tobą tutaj, to bajka...
  - Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś...
  - Nie przyszedłbym tutaj bez ciebie - uśmiechnął się.
Położyłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy. Chciałam, żeby ta bajka trwała w nieskończoność.
______________________________________________
Wróciłam na tego bloga! Postanowiłam go nie zostawiać, bo zobaczyłam ilu z was to czyta : ) Również z tego względu, że historia Reachel i Carlosa jest dla mnie bardzo ważna, bo jest to pierwsza historia. Od tego się zaczęło i nie chcę tego kończyć.

Dziękuję za prawie 4 tysiące wyświetleń! : ) Jesteście super! : )

GŁOSUJCIE NA TWITTERZE NA BTR DO #KCAARGENTINA #BTRPorSerie!

GŁOSUJCIE NA BTR NA TCA! http://www.teenchoiceawards.com/vote-music.aspx

sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 60 "Nasza miłość daje nam życie"

[ 2 tygodnie później ]

Reachel.

Moje życie było niczym bajka. Ten dom był pełen dobrej energii. Wszędzie, w każdym pokoju, w każdym miejscu było czuć perfumy Carlosa. Ten dom był dla mnie rajem na Ziemi. Nikt nie miał takiego domu, takiego pięknego domu. A już na pewno nikt nie miał takiego boskiego chłopaka jak ja. Byłam najszczęśliwszą osobą na Ziemi...
Pewnego wieczoru nudziłam się, bo Carlos pojechał na zakupy, a ja musiałam zostać z Dark. Podeszłam do stołu, gdzie leżała moja komórka i włączyłam śliczną piosenkę... ale jej tekst nie pasował do mojego humoru... No co? Jeśli piosenka mówi o smutku dziewczyny, bo chłopak powiedział jej prawdę, że zdradza ją z inną... No? Dokładnie. Dziewczyna jest WŚCIEKŁA, że chłopak powiedział jej prawdę, że ją zdradza... Chore, co nie? Wszystkie dziewczyny robią aferę, że się je oszukuje i w ogóle... Dziewczyna jest tak zdenerwowana na faceta, że powiedział jej i był z nią szczery... "Powinieneś był skłamać, bo twój głupi błąd sprawił, że mój świat się zawalił". No kurde! Jakby nie powiedział prawdy to też by była załamana, nie? Też by miała pretensje, że ją okłamał... 
  "Wzięło mnie na rozmyślania... To przez tą samotność przez... jakieś... dziesięć minut...? Tak, dramatyzuję..." - westchnęłam w myślach.
Poza trochę głupim tekstem, niezrozumiałym dla mnie, kochałam melodię. Była przepiękna, spokojna i... no po prostu piękna. Wsłuchałam się w melodię i zamknęłam oczy. Nagle, jakby znikąd na moje kolana wskoczyła Dark skomląc. Gwałtownie otworzyłam oczy.
  - O, mała... Naprawdę nie masz gdzie się wylegiwać...? - powiedziałam z uśmiechem nie mając jednak pretensji.  
Dałam piosenkę jeszcze głośniej i oparłam głowę o oparcie sofy. Wsłuchiwałam się uważnie w słowa piosenki i jej melodie. Samotność mi już nie dokuczała tak strasznie. Nie mówię jednak, że przestałam się nudzić... 
Po pewnym czasie usłyszałam skrzypnięcie drzwi i szelest reklamówek. Tchnęło we mnie życie, rzuciłam Dark na sofę (oczywiście ostrożnie) i szybkim sprintem pobiegłam do przedpokoju. Biegłam prosto na latynosa, który właśnie kładł reklamówki na ziemię. Kiedy zobaczył, że lecę prosto na niego otworzył oczy na niesamowitą szerokość i nie zdążył powiedzieć słowa, a już na nim leżałam śmiejąc się jak nienormalna.
  - Jezu Miłosierny! Chcesz mnie zabić?! - był śmiertelnie poważny.
Przestałam się śmiać, przybrałam także poważną twarz. Poczułam się winna. Byłam poważna... do momentu... wybuchnęłam znowu śmiechem, a on rozniósł się po domu. Chłopak w końcu się uśmiechnął i pokiwał na boki głową.
  - Idź się lecz, kochanie, okej? - pokazał zęby w uśmiechu.
  - Cokolwiek powiesz, skarbie - pocałowałam go w usta. - Tęskniłam...
  - To wynika z kontekstu, że wparowałaś na mnie jakbym przyniósł milion dolarów - zaśmiał się.
  - Wystarczysz mi ty - znowu go pocałowałam. - I... - sięgnęłam do jednej reklamówki i wyciągnęłam masło. - zapas masła na miesiąc...
Latynos zaśmiał się wesoło. Postanowiłam, że się podniosę z kafelek. Chłopak chwycił mnie za biodra i z powrotem przycisnął do siebie. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
  - A może skorzystamy z tego, że leżymy w przedpokoju na ciepłych kafelkach...? - zapytał z łobuzerskim uśmieszkiem i pocałował.
  - Nie, trzeba zakupy rozpakować, wiesz? - uśmiechnęłam się przerywając pocałunek.
  - A po rozpakowaniu...? - zrobił dosłownie oczy szczeniaka. 
  - Haha, niech ci będzie - wstałam z niego, wzięłam pierwszą lepszą reklamówkę i zaniosłam do kuchni.
Za mną do kuchni wparował ze wszystkimi reklamówkami na raz. Przyleciał z uśmiechem jak na skrzydłach. Położył reklamówki na blacie na środku kuchni i podśpiewując jakąś wesołą melodię zaczął rozkładać zakupy.
  - Myślałam, że ja rozpakuję... 
  - Jak ci pomogę to szybciej będziemy robić to... - podszedł do mnie i po raz kolejny pocałował.
Straszną miałam chęć, rzucić zakupami i spędzić kolejny wieczór u boku chłopaka moich snów... Jednak... jest zasada: "Najpierw obowiązki, potem przyjemności". Westchnęłam zawiedziona i przerwałam po raz kolejny pocałunek.
  - Najpierw obowiązki, Carlos - uśmiechnęłam się i wróciłam do reklamówek.

Kate.

Pobytu na Maui z Kendallem nie dało się porównać do niczego innego. Oboje nie wychodziliśmy z domku, a nawet jeśli wychodziliśmy to zawsze razem. Nie rozłączaliśmy się nawet na sekundę. Każda sekunda była cudowna. Mogliśmy nie jeść, nie pić, nie spać... Nasza miłość dawała nam życie. Każdy wdech, każdy wydech, każde mrugnięcie, każdy ruch... Oboje dzieliliśmy każdą tą rzecz. Każda sekunda była dla nas jak dar od Boga. Patrzyliśmy sobie w oczy, kradliśmy sobie wręcz spojrzenia, pocałunki praktycznie co pięć minut, każdy dotyk dawał do myślenia, że kolejny będzie za pół sekundy lub szybciej. Nie obchodziło nas co się dzieje gdzie indziej, istniał tylko on i ja. Zamykając choć na chwilę oczy ciągle widziałam jego twarz. Nie mogłam od niego uciec, był dosłownie wszędzie. 
  "Oby ten miesiąc trwał wiecznie... Amen" - pomyślałam w duszy.

Logan.

Robyn widząc, że Reachel wróciła do formy postanowiła, że wróci do Francji. Podobno ma tam jakiegoś chłopaka. Wyleciała tydzień temu. Jesse i Michelle miały dość duże kłopoty w swoim sklepie. Szef je ochrzanił, że zaniedbały od tamtego miesiąca pracę. Dlatego kazał dziewczynom pracować non stop przez CAŁY miesiąc. Moim zdaniem to nie było fair. Każdy ma swoje życie. Kiedy tylko Michelle mi to napisała w sms-ie żaląc się od razu poszedłem do szefa sklepu i zrobiłem mu aferę. Nawrzeszczałem na niego chcąc bronić Michelle i jej przyjaciółkę. Co on zrobił? 
  - To nie twój zasrany interes, szczeniaku.
Dosłownie mnie wykopał ze sklepu. 
  "Dupek" - pomyślałem i wróciłem do domu.
Kilka dni później ja i Isabella wyjechaliśmy sobie na Florydę, żeby spędzić ze sobą trochę czasu. No co? Kendall pojechał z Kate na Hawaje, Carlos całymi dniami siedzi z Reach w ich domu i się pewnie super bawią ze sobą... A ja i James?! Też musieliśmy coś wymyślić! Nie chcieliśmy być gorsi. Isabella dowiadując się o niespodziance rzuciła mi się na szyję popiskując.
  - Dziękuję! - pocałowała mnie.
  - Mam nadzieję, że pobyt ze mną ci się spodoba - uśmiechnąłem się.

James.

Myślałem, że to ja najszybciej wymyślę gdzie zabrać moją wybrankę. 
  "To ja się w tych sprawach specjalizuję!"
Kiedy Carlos spędzał całe dnie z Reachel w ich własnym domu na drugim końcu LA, Kendall zajmował się Kate na Maui, Logan wylegiwał się (albo wręcz przeciwnie) z Isabellą, ja i Alex siedzieliśmy kołkiem w jednym miejscu. 
  - Ehh... - westchnęła po raz kolejny Alex.
Spojrzałem na nią wiedząc o co zapyta. Nie pomyliłem się.
  - Kiedy mnie gdzieś weźmiesz, James? Wszyscy się super bawią, a my leżymy na trawie w twoim ogrodzie. 
  - Nie podoba ci się?
  - Chcę gdzieś jechać! - wstałam z trawy i usiadłam. - Teraz!
Gdy słyszałem rozkaz od Alex gwałtownie wstawałem i stałem na baczność. 
  - No dobrze, dokąd więc chcesz się udać? - stałem już na baczność.
  - Hmmm... - rozmarzyła się dziewczyna. 
  - Przyjmę każdą prośbę - uśmiechnąłem się pokazując zęby.
  - Hmmm... Mmm... - przejechała palcem po brodzie.
Zaczynało mnie denerwować, że tyle się namyśla. Myślałem, że już wie skoro tak naciska.
  - Chcę... Chcę... - patrzyła w niebo dalej jeżdżąc po brodzie palcem. - Do Las Vegas! - wystrzeliła.
Dosłownie mnie wryło w ziemię.
  - P-Proszę...? - wydawało mi się, że się przesłyszałem.
  - Nie słyszałeś...? Las Vegas! - tupnęła nogą. 
Natychmiast pobiegłem do domu chwytając za torbę i zacząłem do niej ładować ciuchy i inne rzeczy codziennego użytku. Gdy już byłem bliski skończeniu do pokoju weszła z założonymi rękoma i łobuzerskim uśmieszkiem Alex. Oparła się o futrynę drzwi i przyglądała się jakiego kopa dostałem. Dosłownie latałem po pokoju. Gdy wszystkie ciuchy wylądowały w torbie pobiegłem do łazienki i zabrałem wszystko co mi było potrzebne. Alex wyraźnie była zadowolona, bo triumfalnie się uśmiechała. Gdy zszedłem już z walizką na dół oparłem się o nią i odetchnąłem. Po schodach zeszła Alex klaszcząc w dłonie. Kiwała głową i uśmiechała się.
  - Brawo, brawo, brawo - podeszła do mnie i pocałowała namiętnie. - I za to właśnie cię kocham.
Na te słowa się uśmiechnąłem i przycisnąłem do siebie.
  - Teraz to ja ciebie zmuszam... - spojrzałem jej w oczy z powagą. - Masz mnie pocałować tak namiętnie jak nigdy...
Alex chwilę patrzyła na mnie przerażona ale nie trwało to długo. Naparła na mnie ustami, a ja ledwo ustałem na nogach. Nawet walizka nie była do końca nas utrzymać. Położyła ręce na mojej szyi i oboje czerpaliśmy przyjemność.

środa, 29 maja 2013

Rozdział 59 "Perfect Moment"

Reachel.

Drzwi wejściowe zatrzasnęły się za mną i rozległo się echo trzasku. Podbiegła do mnie Dark cicho szczekając. Przytuliłam ją i trzymając na rękach weszłam do salonu. Carlos siedział na schodach i stukał po ekranie iPhone'a. Gdy zobaczył, że już jestem uśmiechnął się zza telefonu.
  - Nareszcie - schował telefon do kieszeni.
  - Sorry, trochę się rozgadałam - uśmiechnęłam się.
  - Kto to był? - zapytał zerkając na mnie.
  - Kolega - odpowiedziałam krótko. - Poznałam go jak mieszkałam z Williamem.
On skinął głową. Nie chciał chyba wspominać tamtych chwil.
  - A jak przyszła pani Schmidt? - zahaczył o inny temat uśmiechając się.
  - A to jest bardzo dobre pytanie - wyciągnęłam iPhone'a i napisałam do Kate.
Napisałam do przyjaciółki jak się bawią. Usiadłam na kanapie i czekałam na odpowiedź. Nie byłam zaskoczona jak po minucie mi odpisała. Napisała, że na razie nic się nie dzieje, Kendall śpi słodko, a ona słucha muzyki. Wyraźnie nie mogła się doczekać lądowania na Hawajach.
  - Czuje się świetnie, jak to Kate - zaśmiałam się.
  - To dobrze, więc mamy chwilę dla siebie - przysiadł się do mnie i chwycił mnie za rękę.
Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Carlos uśmiechnął się słodko i zbliżył się, żeby mnie pocałować. Przerwało mu szczekanie Dark.
  - Pozwolisz, że na chwilę spędzę czas z małą, a potem będę tylko twoja? - cmoknęłam go w policzek i pobiegłam do szczeniaka.

Kate.

Kendall ustąpił mi miejsca przy oknie, to było bardzo miłe z jego strony. Kiedy przeszłam okropną męczarnię, bo Kendall ciągle mnie dziobał palcami w brzuch, blondyn ze zmęczenia słodko zasnął. Wykorzystałam sytuację, wyciągnęłam słuchawki i słuchałam muzyki. Nagle napisała Reach z pytaniem czy jeszcze żyjemy. Uśmiechnęłam się pod nosem i szybko odpisałam. Wciągnęłam i wypuściłam powietrze spoglądając za okno. Chciałam już być na Hawajach. W końcu, ku mojemu zaskoczeniu nie miałam czego słuchać. Wszystkie piosenki mi się już przejadły. Do kogo się zwróciłam o pomoc? Oczywiście do przyszłej pani Peny. Była w szoku, że nie mam czego słuchać, potem się zaśmiała, a na koniec podała mi parę przykładów instrumentariów. Na moje szczęście towarzyszyło mi w samolocie wi-fi. Weszłam na youtube'a i posłuchałam paru piosenek. Były to instrumentale z ukulele w tle. Ukulele to taka mała gitarka i gra troszeczkę inaczej niż normalna gitara. Reachel trafiła w dziesiątkę. Taka muzyka kojarzyła mi się z Hawajami. Z drugiej jednak strony bardziej mnie to nakręcało i chciałam jak najszybciej dotrzeć na wyspę. Jedna piosenka mi się szczególnie spodobała, była to melodia pt. "Sunny Side Up". Była wesoła i pełna radości, tak samo jak ja teraz. Włączyłam piosenkę na "replay" i lekko tupałam stopą w rytm melodii.

[ godzinę później ]

Odwróciłam głowę w prawo, złożyłam ręce na piersiach, zsunęłam się niżej na fotelu. Po raz setny słuchałam melodyjki i spałam jednocześnie. Nagle melodia ucichła, a na sobie poczułam ciepły oddech. Otworzyłam lekko, ostrożnie oczy i zobaczyłam uśmiechniętą twarz mojego blondyna. 
  - Miło się spało? - zapytał cicho i słodko.
  - O to samo mogłabym zapytać ciebie - zaśmiałam się i poprawiłam się na fotelu. 
Zwinęłam słuchawki i położyłam koło siebie. Kendall chwycił mojego iPhone'a i cicho się zaśmiał.
  - Od kiedy słuchasz piosenek z ukulele? 
  - Od kiedy wszystkie rockowe mi się znudziły.
  - Reachel ci poleciła, co nie? - wyczytał mi w myślach.
  - Skąd wiesz? - zdziwiłam się.
  - Bywa, że Carlos gra na ukulele. Tak tylko strzeliłem - wzruszył ramionami.
Pokręciłam głową i wyrwałam mu telefon. 
  - Jak daleko jeszcze do raju? - zapytałam przeciągając się.
  - Pytaj się mnie, a ja ciebie - zaśmiał się. - Spałem tyle samo co ty.
Koło nas przeszła stewardesa z wózkiem pełnym jedzenia. Kendall ją dzióbnął palcem w ramię chcąc ją zaczepić. 
  - W czym mogę pomóc? - uśmiechnęła się do niego.
  - Jak daleko do Maui? - odwzajemnił uśmiech.
  - Około pół godziny, proszę pana.
  - Fajnie, dziękuję - oparł się o fotel.
  - W czymś jeszcze mogę pomóc? - nachyliła się do mojego chłopaka.
Chłopak nic nie powiedział, tylko lekko się skrzywił na twarzy i kątem oka spojrzał na mnie.
  - Jak? - jeszcze bardziej się nachyliła.
  - Podając paczkę landrynek, najlepiej samych pomarańczowych, albo nie... Mogą być wszystkie, ale bez truskawkowych, przejadły mi się. A, jeszcze jedno. Niech pani odepnie w koszuli jeszcze z sześć guzików, bo za mało wdzięków pani odsłania - wtrąciłam się z sarkazmem. 
Kobieta momentalnie odsunęła się od naszego rzędu i odjechała z wózkiem ze wściekłą miną. Taa, jej porażka, moje zwycięstwo. No bo... to mój chłopak, nie? Musze go chronić jak lwica!
  - Dzięki... Myślałem, że się nie odczepi... - odetchnął.
  - Niech się do ciebie jeszcze raz zbliży i tym idiotycznym akcentem zapyta "w czym mogę jeszcze pomóc" to wyjdzie z samolotu jeszcze zanim on wyląduje.
  - Uspokój się, Kate - zaśmiał się rozładowując napięcie. - Jeszcze pół godziny i będziemy tylko ty i ja...
Wszystkie rozmowy pasażerów samolotu za nami i przed nami ucichły. Był tylko on. Jego oczy, jego głos, jego uśmiech... Pocałowałam go w usta i zapomniałam o wścibskiej stewardesie. Nie mogłam się doczekać lądowania.

[ w tym samym czasie ]

Reachel.

Siedziałam na parapecie okna i wpatrywałam się w światła Los Angeles, a w uszach grała mi piosenka "Lighthouse". Tupałam stopą w rytm i liczyłam światełka za oknem. Zdawałam sobie sprawę, że nigdy się ich nie doliczę, ale sprawiało mi to przyjemność. Wiem, to dziwne... Carlos był w kuchni i robił coś do jedzenia, to miała być niespodzianka. Nagle do mnie na parapet wskoczyła Dark i położyła się na moich kolanach. Uśmiechnęłam się do niej i pogłaskałam. Psinka zamknęła oczy i nawet nie drgnęła. Najwyraźniej była zmęczona. Oparłam głowę o ścianę i dalej patrzyłam na miasto zza szyby. 

Carlos.

Gotowałem dla Reach moje ulubione danie... oczywiście zaraz po corndogach... rice krizzle treats. Chciałem się trochę popisać. Nikomu nigdy nie podawałem przepisu. Więc ciii...! Wziąłem patelnię o dużej powierzchni, masło, płatki śniadaniowe i pianki. Na patelnię dałem masło, na masło rzuciłem pianki i rozmieszałem. Powstał z tego lepki mus, więc szybko wrzuciłem "stopniowo" miskę płatków. Stopniowo mam na myśli, aby nie wrzucać wszystkich na raz. I gotowe! Położyłem przysmak na blacie i zawołałem Reachel. Nie usłyszałem jednak odpowiedzi. 
  - Reach! Żyjesz? - zaśmiałem się i ruszyłem do salonu.
Dziewczyna siedziała na parapecie okna, głowę miała odwróconą do okna, a na jej kolanach leżała Dark. Było tak cicho, że słyszałem co ona słucha przez słuchawki. Zbliżyłem się trochę i usłyszałem piosenkę "Lighthouse". Leciała dzisiaj w radiu i obojgu nam się spodobała. Usiadłem na kawałku wolnego miejsca parapetu tak, że z drugiej strony była Reachel. Siedziałem tak po prostu i patrzyłem przez chwilę na jej spokojną twarz. Byłem szczęśliwy, że jest już bezpieczna i nic nas tutaj nie dosięgnie. Ten dom to było miejsce, które spełniało każde nasze oczekiwanie. Mogliśmy siedzieć w tutaj 24/7 i by nam się nie znudziło. Wstałem i podszedłem bliżej dziewczyny. Zbliżyłem usta do jej ust i pocałowałem. Reachel od razu otworzyła oczy, ale na małą szerokość. 
  - Uczta gotowa, skarbie - uśmiechnąłem się.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha i oddała pocałunek. 
  - Jesteś kochany - dodała.
Ostrożnie ściągnęła z kolan szczeniaka i wstała z parapetu. Wyciągnęła słuchawki z uszu i razem z komórką położyła na stole. Weszliśmy do kuchni i pokazałem dziewczynie moje dzieło.
  - Oo... Co to? - powąchała i przyglądała się.
  - Mój specjał - puściłem jej oczko.
  - Liczyłam na corndogi... - zasmuciła się. 
  - Oczywiście corndogów nic nie przebije, ale uwierz mi, że nie będziesz rozczarowana.
Oboje zaczęliśmy ucztę. Karmiliśmy się nawzajem co sprawiało nam dużo radości i nie było nudno. Naprawdę, czułem się jakbyśmy dopiero co się pobrali i byli szczęśliwym małżeństwem. To takie miłe uczucie, że w końcu ktoś mnie kocha tak jak sobie wymarzyłem jako dzieciak.

[ pół godziny później ]

Kate.

I nareszcie nadeszła ta chwila...! Wylądowaliśmy! Szczęśliwie! Kiedy tylko wyszliśmy z pokładu samolotu zaczęłam skakać i śmiać jak wariatka. W końcu przytuliłam Kendalla i ucałowałam w podzięce, że przylecieliśmy w tak piękne miejsce.
  - Poczekaj na punkt kulminacyjny... - powiedział tajemniczo.
Wziął mnie za rękę a w drugiej niósł bagaże. Przed lotniskiem stała taksówka, która miała nas zawieść na miejsce. Blondyn wsadził torby do bagażnika i usiadł koło mnie w samochodzie.
  - Podekscytowana? - uniósł brew i uśmiechnął się.
  - Jeszcze jak - pokiwałam głową.
Nagle chłopak wyciągnął z kieszeni chustkę i zawiązał mi ją oczy.
  - No ty chyba żartujesz - zaśmiałam się.
  - Nie stawiaj oporu to gładko pójdzie - powiedział śmiejąc się.
Po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu, bo Kendall pociągnął mnie za dłoń i wyciągnął z pojazdu.
  - Mogę już?
  - Nie, jeszcze nie.
Blondyn trzymał mnie za rękę i prowadził gdzieś. Jak na złość nic nie widziałam przez chustkę. Nagle stanęliśmy. 
  - To tutaj, Kate - odwiązał mi chustkę, a moim oczom ukazała się wielka plaża i dość duży domek zaraz przed nią. 
  - O matko... - zabrakło mi słów.
  - Pięknie, prawda? - zapytał. 
Z otwartymi ustami pokiwałam głową nie wiedząc co powiedzieć. Kendall znowu wziął mnie za rękę i zaprowadził do domku. Domek był ładnie urządzony i co najważniejsze - było w nim przytulnie. Nagle usłyszałam, że drzwi się zamykają. Odwróciłam się i w tej samej sekundzie poczułam usta Schmidta. Zadał mi serię namiętnych pocałunków.
  - Kocham cię, Kate - wyszeptał między pocałunkami.
  - Ja ciebie też - odpowiedziałam jeszcze ciszej.
Serce waliło mi niczym młotem, a ręce zaczęły mi drżeć. Przypomniał mi się nasz pierwszy raz w domku na plaży w Venice. Nagle Kendall wziął mnie na ręce i gdzieś niósł. Okazało się, że do sypialni z dużym oknem na plażę. Położył mnie na wielkim łóżku, a on koło mnie. 
  - Od pierwszego spotkania wiedziałem, że będziesz moja - wyszeptał i znowu mnie pocałował.
  - Ja na początku uważałam cię za złodzieja i nadal tak myślę...
Blondyn przerwał pocałunek i pytająco spojrzał na mnie.
  - ...Bo bez pytania ukradłeś moje serce...  
Nie było innej opcji, żeby był ktoś inny niż Kendall w moim życiu. Kochałam go tak jak nikogo przedtem. Palcami przeczesałam jego ciemne blond włosy i teraz to ja kradłam... jego usta. Były tak perfekcyjne, że ie mogłam się od nich oderwać. Poczułam, że moja bluzka podnosi się i sekundę później już jej nie było. Nie widziałam co się dzieje. Skupiałam się tylko na jego ustach i cieple jego ciała. Nagle, niespodziewanie poczułam, że nie dotykam koszuli chłopaka tylko jego skóry. Kendall ściągnął koszulę i rzucił w kąt pokoju. 
  - Obiecałem ci, że będziemy tylko ty i ja... - powiedział patrząc mi w oczy. - Teraz mamy dla siebie i tylko siebie cały miesiąc. Nie zamierzam tego spieprzyć jak inne rzeczy w moim życiu. 
Dotknął delikatnie dłonią mojego policzka i powiedział najpiękniejsze słowa na świecie... piękniejsze od "kocham cię", piękniejsze od "nie ma nikogo oprócz ciebie", piękniejsze od "nic innego się nie liczy"...
  - Jesteś jedynym perfekcyjnym momentem w życiu, Kate...
________________________________________________________

PROSZĘ O KOMENTARZE ! : D

środa, 8 maja 2013

Rozdział 58 "Nie pal ziela, słuchaj serca, a los będzie ci sprzyjał"

Reachel.

Wyszłam z lotniska LAX i zastanawiałam się nad tym czy zamówić taksówkę czy dzwonić po Carlosa. Postanowiłam jednak zrobić sobie bardzo długi spacer i przemyśleć parę spraw. 

[ pół godziny później ]

Po tak długim spacerze byłam lekko wycieńczona. Rozejrzałam się dokładnie gdzie jestem.
  "Venice Beach..." - szepnęłam sama do siebie z zadowolenia.
Znajdowałam się na ulicy Ocean Front Walk. Słyszałam niedaleko szumiące morze, to takie relaksujące. Patrzyłam teraz na park Venice. Wolnym krokiem ruszyłam w piękne miejsce. Jak zawsze pełno ludzi, jak zawsze hałas, jak zawsze... Ale reszta stała w miejscu, piękno tego miejsca stało w miejscu... Nagle przeszedł mnie dreszcz, gdy zobaczyłam to miejsce... Tam gdzie Greg Cipes grał na gitarze nie wiedząc co robić w życiu. Ojciec zachowywał się jakby go kompletnie nie znał, a mama pracowała nad filmem w Kanadzie. Czy tak jest w dalszym ciągu? Szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia. Przed odzyskaniem mojej pamięci wyjechał z ojcem do matki i straciłam z nim całkowity kontakt. Zaszło między nami do czegoś. Tak, do pocałunku. To wszystko. W pewnym sensie zrobiłam to za plecami Carlosa, ale przecież nie pamiętałam go, a tylko Greg był mi przez ten okres czasu najbliższy. Zastępował mi chłopaka, przyjaciela. Krótka, ale znacząca znajomość. Te wspomnienia spowodowały, że zakręciło mi się w głowie. Usiadłam na pobliskiej ławce i odetchnęłam. Postanowiłam zrobić sobie godzinny przystanek. Siedziałam na ławce, znudzona wyciągnęłam iPhone'a z kieszeni i zaczęłam pisać do Kate. Spytałam jak u niej, ona odpisała, że już lecą i jest super. Podobno Kendall ciągle ją dziobał palcami w brzuch. Zaśmiałam się i odpisywałyśmy sobie, aż nie wybiła godzina 13:30. Trzeba było iść dalej.

[ 15 minut później ]

Postanowiłam nawiedzić Chalice Studio. Nie było mnie tam od mojego ostatniego wybryku. Będąc już na Highland Ave weszłam do dość dużego budynku. Korytarze jak zwykle były zatłoczone. Kierowałam się do studia D. Tam spotkałam się z Danielem - "aniołem stróżem" jak to nazywa go Eleonore, moja menegerka. Gdy znalazłam już studio chciałam otworzyć drzwi co mi się nie udało. 
  - Szukasz kogoś, kochana? - zapytał nagle ktoś za moimi plecami. 
Skoczyłam przerażona i spostrzegłam, że to Eleonore. Ona wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia.
  - Brown?! Co się znowu z tobą działo? - pytała jakby była na mnie wściekła.
W sumie nie dziwiłam się jej. Po raz drugi zniknęłam stawiając moją karierę pod znakiem zapytania. 
  - Mały wypadek... Już wszystko jest pod kontrolą - odpowiedziałam.
  - No ja myślę. Masz mnóstwo pracy - powiedziała poważnie i z surową miną.
Przeraziłam się na myśl, że moja kariera wisi na włosku. Nagle na twarzy kobiety pojawił się promienny uśmiech.
  - Oczywiście żartuję, Reachel - zaśmiała się. - Super, że jesteś. 
  - Dziękuję, chciałabym porozmawiać z Danielem...
  - A, nie, nie. Dzisiaj jeszcze za nic się nie bierz. Zaczniesz jutro, dobra? Daniela dzisiaj nie ma w studiu. Przygotuj się na jutro - puściła mi oczko i odeszła.
Wyszłam więc z budynku i zadzwoniłam po taksówkę, żeby chociaż kawałek bliżej podjechać. Mężczyzna wiózł mnie i prowadził ze mną miłą konwersację. Gdy zorientowałam się, że za następnym zakrętem jest ulica 2nd Street poprosiłam, aby mnie tutaj wysadzono. Życzono mi miłego dnia, a ja podziękowałam. Zaraz za rogiem był dom chłopaków. Chciałam sobie tamtędy przejść. Nagle spostrzegłam, że na tej ulicy (parz tu: 2nd Street) prawie zmieniło się na dobre moje życie. Weszłam głębiej. Ulica była nadzwyczaj ciemna i ponura. Biło od niej zimno, aż przeszły mnie ciarki jak przypomniałam sobie co się tutaj wydarzyło na sam koniec sierpnia. Znowu poczułam to szybkie bicie serca, wiatr we włosach i bolące nogi chcąc uciec od rzeczywistości. Ten mętlik w głowie nie chciał ustać. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego ja aż tak rozpaczliwie zareagowałam na ten tatuaż. Po prostu byłam zła, że on cierpiał jak cholera, a ja nic o tym nie wiedziałam. Zadziałałam pod siłą presji i napięcia. Znowu widziałam ten chytry uśmieszek Samanthy, gdy zobaczyła, że nic nie wiem o jego wybrykach. Ale teraz jak byłam już spokojna uświadomiłam sobie w końcu czemu go zrobił. Ten tatuaż to pieczęć tego, że jest silny i bezwzględny. I pomyśleć, że zrobiłam z tego jeden wielki dramat. Prawie straciłam życie... Zamknęłam oczy na chwilę... Zobaczyłam ciemną noc i światła samochodu jadącego na mnie. Poczułam, że cofnęłam się 3 miesiące do tyłu. Wiatr wiał mi w twarz, a łzy ciekły strumieniem po policzkach. Nie chcąc dłużej trwać w tych wspomnieniach natychmiast otworzyłam oczy. Słońce znowu świeciło, a ulica nie była już taka ciemna. Przejechałam palcami po szyi i dotknęłam mojego kluczyka na wisiorku. Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się sama do siebie. Wyszłam z uliczki 2nd Street i weszłam w 4th Street. Postawiłam dziesięć kroków i zobaczyłam dom Kendalla, Jamesa i Logana. Carlosa już nie, bo teraz ze mną dzielił cztery ściany. Znowu zamknęłam oczy i zobaczyłam chwilę, gdy przybiegłam z Carlosem i postrzeloną Dark na rękach. Moment, kiedy wróciliśmy z plaży dzień po urodzinach Jamesa. Ten dzień, kiedy czekaliśmy na telefon od komisji kastingu. Dzień kiedy Logan i Kendall uciekali przed dziewczynami i im się nie udało. Wszystkie wieczory przed telewizją i inne nasze wygłupy. Uśmiechnęłam się znowu i otworzyłam oczy. Nagle sobie coś uświadomiłam. 
  "Przecież Kendall miał urodziny niedawno!"
Wyciągnęłam znowu telefon z kieszeni i zapisałam w notatniku "ODPRAWIĆ URODZINY DLA KENDALLA!! POWRÓT Z MAUI!!". Kate odprawi mu takie nieziemskie urodziny na Hawajach... Hahaha. Napisałam jeszcze szybko sms do Kate, żeby zrobiła taką imprezę Kendallowi której on nie zapomni. Odpisała jednoznacznie: "Nie wróci do LA cały X DDDD". Skręciłam w ulicę 919 Lincoln Blvd chcąc spojrzeć tylko na mój dawny dom. W tym przypadku wspomnień było mało... Najwyraźniej pokazało mi się wspomnienie, kiedy przerażona wracałam z mojej pierwszej randki z Carlosem. Zobaczyłam w kuchennym oknie, że Freddie robi sobie coś do jedzenia. Nie chciałam, żeby mnie zobaczył, bo czas było już wracać do domu. Ruszyłam więc szybko prosto przed siebie. Po drodze spotkałam dom Robyn, który stał parę kroków od mojego. Minęłam go i zaczęłam patrzeć za samochodami, aby jakiś kierowca mnie podrzucił kawałek. Brakowało mi już pieniędzy na kolejną taksówkę. Nagle spostrzegłam, że stoję obok parkingu na Lincolna. Znowu zamknęłam oczy i zobaczyłam jak parę miesięcy temu pakowałam tutaj do samochodu rodziców swoje walizki. To pożegnanie z przyjaciółki, mój pierwszy pocałunek z Carlosem... Z jednej strony to był tragiczny czas, ale są też miłe wspomnienia. Na przykład kiedy spotkałam tutaj Isabellę, jak już wspomniałam pierwszy mój pocałunek. Obrazy przelatywały szybko, ale było ich dużo. Ocknęłam się i próbowałam wrócić do rzeczywistości - znowu. Wystawiłam rękę prosząc kogokolwiek o pomoc. Zatrzymał się przede mną czerwony Citroen, a w nim siedział starszy mężczyzna.
  - Podwieźć? - zapytał miło.
  - Bardzo proszę - uśmiechnęłam się.
  - Wsiadaj, ptaszku - zaśmiał się.
Zadowolona wsiadłam do pojazdu i ruszyliśmy.
  - Dokąd panienka sobie życzy?
  - Na Chantaqua Blvd, poproszę.
  - Super się składa, właśnie tam przejeżdżam.
Odetchnęłam i przyglądałam się jeszcze tak znanym mi okolicom.

[ 10 minut później ]

Była już 14:30 kiedy dojechaliśmy do Chantaqua Blvd. Poprosiłam, aby mnie wysadzić i nie wjeżdżać specjalnie na Corona Del Mar.
  - Resztę pokonam już na własnych nogach - zaśmiałam się. - Dziękuję za pomoc.
  - Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął się miło.
Zatrzasnęłam drzwi i szybko przebiegłam przez drogę. Pomachałam jeszcze szybko kierowcy i ruszyłam pod górkę do domu. Szłam samym uboczem, aż do rozgałęzienia dróg. Poszłam tą krótszą drogą, bliższą mojemu domowi. Właśnie weszłam w następną uliczkę, gdy usłyszałam silnik samochodu. Samochód pojechał drugą drogą, tą dłuższą. Zasapana weszłam już na moje osiedle. Przechodziłam teraz koło byłej willi Williama świętej pamięci. Zaraz... Jakiej świętej pamięci?! 
  "Mam nadzieję, że się w piekle smaży!" - pomyślałam z oburzeniem.
Nagle coś zwróciło moją uwagę. Ktoś stał pod bramą wejściową. Zmrużyłam oczy chcąc dostrzec kto to. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Wiecie kto to był? Greg! Wrócił! Przejechał przed chwilą koło mnie. Najwyraźniej to był on. Chłopak odwrócił do mnie głowę, bo chyba wyczuł, że ktoś na niego się patrzy.


  - ...C-Clara?! - uśmiechnął się i rzucił mi się w ramiona. - Matko miłosierna, jak ja się za tobą stęskniłem!
Chciałam go od siebie odepchnąć. Blondyn już chciał mnie pocałować w usta, jednak się odsunęłam. 
  - Coś nie tak? - zmartwił się. - Czemu tu mieszka jakaś Gonzales? Gdzie William? Co się dzieje?
  - Greg, wszystko się strasznie pozmieniało - nie wiedziałam jak zacząć. - Nie mówiłam ci tego nigdy, ale...
Zacięłam się. Nie wiedziałam jak mu to wytłumaczyć, czemu nie opowiedziałam o całej akcji z amnezją wcześniej. 
  - Mów, o co chodzi - zachęcił mnie.
  - Ehh... Przed tym jak spotkałeś mnie w Venice miałam poważny wypadek. Mogłam zginąć, ale przeżyłam. Za to miałam amnezje, kompletnie zapomniałam co się działo przez całe moje życie. Nie ważne, jaki miałam wypadek, to nie jest już ważne czyja to była wina. Po wypadku obudziłam się w domu Williama - pokazałam na wielką willę. - On mnie doprowadził do normalnego stanu, załatwił mi pracę, dbał o mnie. Już byłam w stu procentach pewna, że jestem dla niego jak córka. Wykreował we mnie nową osobowość i styl życia. W końcu pewnego dnia mój chłopak mnie znalazł. Wszystko zaczęło się komplikować, chciał przywrócić mi pamięć, bo tęsknił za mną. Ja nie dawałam mu dojść do głosu, William się denerwował, potem ty wyjechałeś... Ehh... Jednym słowem to był chaos... 
Wzięłam głęboki oddech, bo chyba się zapowietrzyłam. Greg chciał, abym kontynuowała.
  - Na sam koniec chłopak chciał mnie wyciągnąć z willi i nie udało mu to się dwukrotnie. Willa była silnie strzeżona przez psy i ochroniarzy. Usłyszałam kłótnię jego i Williama i okazało się, że nie był taki opiekuńczy jak mi się wydawało. Chciał zabić mojego chłopaka, ale się postawiłam. Cham... Rzucił mnie i uderzyłam z taką siłą głową, że wszystko mi się przypomniało. Tak czy inaczej nie było mi to już potrzebne. Straciłam czas, a mogłam uratować go przez strzałem. 
  - Nie obwiniaj siebie. Ty nie jesteś niczemu winna. Czekaj, czyli ten chłopak... - nie dokończył.
  - Uratowali go, ale nie było łatwo.
  - Aha... - chyba nie zadowoliła go ta wiadomość. - A co się stało z Williamem?
  - Po tym jak strzelił do niego... to ja go zabiłam...
  - Zabiłaś...?! - nie dowierzał.
  - Nie byłam sobą. Straciłam nad sobą panowanie. Działałam pod wpływem emocji. Byłam zrozpaczona - przeczesałam palcami włosy nie wiedząc co zrobić z moimi dłońmi.
  - Na szczęście wszystko wróciło do normy - uśmiechnął się.
  - Jak najbardziej. Willę kupiła tancerka Chachi Gonzales. Kurczę... Przykro mi... 
  - Dlaczego?
  - Bo... no wiesz...
Przerwały mi odgłosy samochodu. To był Carlos, podjechał bliżej mnie i otworzył okno.
  - Cześć, w końcu jesteś, martwiłem się o ciebie - pocałował mnie w policzek. - Stało się coś?
  - Nie, wszystko wporządku. Zrobiłam sobie spacer. Gdzie byłeś? - zapytałam z uśmiechem.
  - Na blacie w kuchni były klucze do apartamentu Kate. Pisałem z nią i poprosiła, żebym zabrał Dark do domu. I proszę bardzo - wystawił mi ją przez okno i dał do rąk.
  - Cześć, skarbie - ucieszyłam się i pocałowałam psinkę. - Ale się stęskniłam, mała.
  - My idziemy do domu, wróć jak skończysz... O... - zauważył co było moim powodem zatrzymania. - My się znamy?
Greg podszedł do samochodu z którego Carlos wysiadł. Patrzyli na siebie chwilę.
  - Nie, ale już tak. Jestem Greg - przedstawił się blondyn i podał dłoń.
  - A ja Carlos - uścisnął ją.
Carlos nie wyglądał na złego czy coś w tym stylu, Greg to samo. Chyba się polubili.
  - Reachel, wróć proszę do domu jak skończysz rozmawiać, dobra? - uśmiechnął się do mnie latynos.
  - Jasne, przecież nie będę tutaj spała - zaśmiałam się.
Pocałował mnie w policzek i wsiadł z Dark do samochodu i podjechali do domu. Znowu zostałam sam na sam z Gregiem.
  - Więc nazywasz się Reachel, tak? - zapytał.
Skinęłam głową z uśmiechem.
  - Chciałaś coś powiedzieć - przypomniał mi.
  - Amm... Tak... No bo teraz to tak się potoczyło... Zostałeś sam...
  - Ja nigdy nie jestem sam, kochana - wyszeptał mi do ucha.
Spojrzałam na niego, a on spuścił wzrok.
  - Nawet jeśli całujesz się z innym to mnie to nie boli, bo to Reachel się z nim całuje, to Reachel go przytula, to Reachel spędza z nim każdą sekundę swojego życia... Moja Clara jest na zawsze w moim sercu... - wziął moją rękę i położył na swojej klatce piersiowej tak, że czułam bicie jego serca. - Nigdy nie zapomnę tamtych wspaniałych dni spędzonych z nią... Nawet jeśli teraz jej tutaj nie ma to ona może się pojawić kiedy tylko sobie to wymarzę.
Otarłam ręką łzę spływającą po policzku.
  - Nie płacz, to ja powinienem płakać - zaśmiał się.
  - Mhm - pokiwałam głową uśmiechnięta.
Chłopak zwiesił głowę z uśmiechem i ruszył do samochodu, a z niego wyciągnął bukiet ciemnoczerwonych róż. Podszedł do mnie i mi je wręczył.
  - A to dla Clary, przekażesz jej? - zapytał z żartem.
  - Haha, oczywiście dostarczę jej tak szybko jak to możliwe - wybuchnęłam śmiechem.
Nastała cisza. Postanowiłam zahaczyć jakiś temat.
  - Dalej palisz zioła?
  - Już rzadziej - puścił mi oczko.
  - Całe szczęście. To nie wyszłoby ci na dobre - powiedziałam.
On zaśmiał się zabawnie i już wsiadał do auta, jednak ja miałam jeszcze jedno pytanie.
  - Co z twoimi rodzicami?
On westchnął i wysiadł.
  - Tata rozwiódł się z mamą i wyjechał do Las Vegas. Mama skończyła kręcić film i została. Przywiązała się do tego kraju.
  - A co z tobą? Gdzie się podziejesz?
  - Wracam do mamy do Kanady. Namawiała mnie zostanie tam na stałe, ale wolałem wrócić tutaj.
  - I nic nie zastałeś... - dokończyłam.
  - E tam nic - zaśmiał się. - Cieszę się, że cię znowu spotkałem. Cieszę się, że wszystko jakoś się poukładało.
Tym razem już wsiadł do auta i odpalił silnik. Wychylił się przez okno.
  - Do zobaczenia - uśmiechnął się uroczo. - Nie pal ziela, słuchaj serca, a los będzie ci sprzyjał.
  - Uważaj na siebie, Greg - schyliłam się do niego, dzieliły nas milimetry.
Nasze usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Dłonią przejechał po moich włosach i policzku. To nie był nasz pocałunek, tylko jego i Clary.
  - Kocham cię, Clara... - wyszeptał z uśmiechem i ruszył drogą powrotną.
_____________________________________________________________
Alex Hepburn - Under
Ellie Goulding ft. Calvin Harris - I Need Your Love
Cipes And The People - Pain
Cipes And The People - Free Me

PROSZĘ O KOMENTARZE ! : D

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 57 "Trzeba docenić to, co się ma i nie narzekać"

Reachel.

Z tego względu, że całe popołudnie przespaliśmy, siedzieliśmy w salonie całą noc. W jedną noc obejrzeliśmy 3 sezony The Walking Dead. Siedzieliśmy pod ciepłym kocem z "misia", oglądaliśmy zombie w telewizji, tylko on i ja, nikt ani nic więcej. A, zapomniałam o soku pomarańcza-mango. Na stole stała mała zapalona lampka. Świeciła tak jak lubię - na złocistożółty kolor. Oddawała ona romantyczny nastrój.


W połowie 2 sezonu przeciągnęłam się i oparłam głowę o umięśnione ramię chłopaka. On spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
  - Zmęczona? - zapytał śmiejąc się.
  - To od teraz mogę się oprzeć o ciebie tylko jak jestem zmęczona? - zapytałam oczywiście na żarty.
  - Oczywiście, że nie - poczochrał moje włosy i pocałował w czoło.
Zaśmiałam się dość głośno i dałam maltretować swoje włosy.
  - Ahh... - wziął oddech, wręcz westchnął. - Samantha nie lubiła jak niszczyłem jej fryzurę...
Przestałam się śmiać i spojrzałam mu w oczy.
  - Nie myśl teraz o tym. Tamten koszmar już się dawno skończył. Wyjechała i mamy święty spokój... Nareszcie... - powiedziałam.
  - Taa... Czekaj, skąd wiesz, że wyjechała?
Zastygłam w bezruchu. Zapomniałam, że ja wtedy byłam duchem. Kiedy czytałam tego sms-a byłam duchem.
  - Tak tylko zgaduję, bo nigdzie jej nie ma, nie pisze, nie dzwoni... - próbowałam się wymigać.
  - W sumie racja, sorry - uśmiechnął się.
Udało się. Niby jak miałabym mu to wytłumaczyć? "Carlos, bo wtedy kiedy byłam w śpiączce stałam się duchem i przez przypadek przeczytałam wiadomość od Droke, że wyjeżdża i zostawia nas samych"? No raczej nie... Temat na szczęście ucichł i wróciliśmy do oglądania. Nagle zadzwonił mój telefon. Ujęłam w ręce iPhone'a i zobaczyłam na wyświetlaczu imię "Kate <3".
  - O, Kate dzwoni - szybko odebrałam.
  - Ważoone, Reach?! - odezwała się dziewczyna podekscytowanym głosem zanim ja się odezwałam.
  - Ważoone, co tam, Kate? Jest tyle rzeczy, które cię wprowadzają w taki wyśmienity nastrój... Nie mam pojęcia co się tym razem wydarzyło więc słucham - zaśmiałam się i weszłam do kuchni.
  - Nie uwierzysz!
  - No domyślam się... - parsknęłam. - Ja też nie wierzę, że nie pytasz jak tam mój pierwszy raz...
  - Wszyscy słyszeliśmy, głuptasie! Cieszę się, że masz to za sobą i czuję twoją radość przez słuchawkę. Kendall dzwonił do Losa, uspokój się i słuchaj co się stało!
  - Ehh... Zamieniam się w słuch - westchnęłam.
  - Kendall zabiera mnie na Maui! - pisnęła.
  - O nie! Żartujesz?!
  - Naprawdę! Na cały miesiąc! Czujesz?! Tylko on i ja na Maui! Zero paparazzi, zero Robyn, zero Jay, zero problemów!
  - Farciara...
  - Co? Źle ci z Carlosem w pięknym domu? - zaśmiała się.
  - Też chcę na Maui... - zaskowytałam.

Carlos.

Siedziałem na kanapie cały czas i przysłuchiwałem się rozmowie. Nagle usłyszałem słowa Reachel.
  - Też chcę na Maui... 
"Aha, Kendall zdecydował. Nasz Kendi dorósł" - zaśmiałem się cicho.
Zastanowiło mnie dwie sekundy później, że Reach ma zachcianki. Maui! Że ja na to nie wpadłem! Durnota ze mnie...! Sam dawno tam nie byłem... Ostatni raz byłem tam jak byłem jeszcze szczęśliwy z Sam... A ja zakupiłem drogi dom i nie stać mnie teraz na bilety... Zawaliłem sprawę na całej linii... 
  - No okej, ale ja nigdy nie wyjechałam z LA... Przecież wiesz... Dom domem, ale wyobraź sobie: ja, Carlos, piasek, zachód słońca, szum morza... - podsłuchiwałem kawałki rozmowy.
Chwyciłem się za głowę i wziąłem głęboki oddech. Zawaliłem sprawę... Ona nie chciała domu. Przecież ona zawsze chciała wyjechać daleko, gdziekolwiek. Od zawsze marzyła o pięknych widokach i o zerwaniu kontaktu z rutyną. Rodzice jej tego nie dali, ja z resztą też. 
  - ...Ale to popołudnie było jeszcze piękniejsze... Ten dzień nie przebije nawet roku na Hawajach... Tego pierwszego razu nigdy nie zapomnę... - usłyszałem znowu.
Czyli jednak nie potrzebowała Maui. Wystarczał jej ten dzień. Zebrałem się na odwagę i dostałem nagrodę - jej szczęście.
  - Kiedy wyjeżdżacie? - zapytała.

Reachel.

  - Kiedy wyjeżdżacie? 
  - Jutro o równej dwunastej. Nie mogę się doczekać! - znowu pisnęła ze szczęścia.
  - Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić - uśmiechnęłam się pod nosem.
  - Nie ma innej opcji, kochana - zaśmiała się.
 Nagle usłyszałam głos chłopaka w salonie.
  - Reach! Ile mam czekać?
  - Już, sekundkę! - odkrzyknęłam.
  - Haha, słyszę go, słyszę. To do usłyszenia, też się bawcie dobrze.
  - Nie będziemy gorsi, to ci mogę zagwarantować.
  - Wierzę, wierzę - śmiała się. - To do usłyszenia, ważoone.
  - Ważoone, powodzenia.
Rozłączyłam się i uśmiechnięta wyszłam z kuchni. Usiadłam z powrotem na kanapie koło latynosa. Patrzył na mnie i nie spuszczał ze mnie wzroku. Zaczął się uśmiechać jakby znał mój największy sekret.
  - Czemu tak się na mnie patrzysz? - zapytałam z uśmiechem. 
  - Nie, nie, nic - puścił mi oczko i wrócił do The Walking Dead.
Coś knuł, widziałam to. Może usłyszał coś z naszej rozmowy...? Kurcze, bardzo marzyłam o wyjeździe na Maui. Marzyłam, żeby uciec z dala od tego szumu, tłumów... Ale to popołudnie było jeszcze lepsze. Było ciekawiej niż podczas nudzenia się na plaży. Było niesamowicie i to jest bardziej ważne niż jakieś tam Maui... piękne... wspaniałe Maui... Nie. Serio.
"Wolę być z nim tutaj..."

***

Noc dobiegła końca. Przeciągnęłam się i zgasiłam lampkę na stole. W pokoju znowu było ciemno, ale nie tak bardzo. Przez okno powoli wchodziły promienie słońca. Naprężyłam swoje ciało i patrzyłam przez okno. Nagle w pasie chwycił mnie chłopak i pocałował w policzek. 


  - Kocham cię, wiesz? - szepnął.
  - Ja ciebie też - odwróciłam się do latynosa i pocałowałam w usta.
  - Wracamy na kanapę? - zapytał.
Nie zdążyłam odpowiedzieć.
  - Mam lepszy pomysł...
Chwycił mnie za rękę i zaprowadził na górną część domu. 
  - Gdzie mnie prowadzisz? - zapytałam próbując dotrzymać kroku.
On tylko odwrócił do mnie głowę, uśmiechnął się i szedł dalej. Były na piętrze trzy wejścia. Carlos wszedł w pierwsze z brzegu. Widok zaparł mi dech w piersi. 


  - O matko...! Tu jest... bajecznie...! 
Zrobił parę kroków przed siebie.
  - Miała być większa. Obok jest wolny pokój, ale... - zatrzymał się i zwrócił się do mnie. - ...nie wiadomo, czy jakiś żuczek nie będzie go potrzebował...
Przygryzł wargę i spuścił wzrok. Miał na myśli dziecko?! Zaczerwieniłam się i podeszłam bliżej chłopaka. 
  - Mówisz na serio...? - zapytałam i przejechałam palcem po jego dłoni.
  - Z takich rzeczy nie potrafię żartować... - uśmiechnął się.
Najpierw to spojrzenie przy temacie ślubu, teraz dziecko... Byłam w szoku. Miałam tysiące myśli na minutę. To wszystko działo się za szybko. W czerwcu się poznaliśmy, a aktualnie był początek listopada. Nagle mój wzrok przykuł osobny pokoik. Weszłam po dwóch schodach i zobaczyłam stolik dla dwóch osób i dookoła okna.
  - A to tylko żebym nie musiał cię z jadalni karaskać do łóżka - zaśmiał się.
Uśmiechnęłam się i uniosłam brwi. Zobaczyłam też drzwi na balkon. 
  - Jest tu też balkon?! - klasnęłam w dłonie i wybiegłam tam. 
Widok był na całe morze, a pod nami jeździły samochody po Pacific Coast Highway. Wciągnęłam i wypuściłam powietrze, a koło mnie stanął Carlos.
  - Trafiłem? 
  - W samą dziesiątkę... - położyłam moją dłoń na jego.
On wziął znowu mnie za rękę i wprowadził z powrotem do sypialni. Latynos wyciągnął z kieszeni spodni iPhone'a, włączył piosenkę "All Over Again" i położył na łóżku. 
  - Mogę prosić? - uśmiechnął się i wyciągnął dłoń w moją stronę.
  - Haha, zawsze - podałam mu rękę i weszliśmy w rytm piosenki.
Przeczesałam swoje włosy do tyłu i podniosłam kąciki ust.
  - Ale nie za szybko, dobra? - dodałam.
Podniósł prawą rękę na znak, że przysięga. Nasze dłonie się złączyły i zaczęłam współgrać z nim.
  - Still got that same look that sets me off, I guess there’s just something about you. I got this feelings, can’t let them show, cause I went and let you go. I shouldn’t have let you go - zaśmiewał swoją zwrotkę uśmiechając się pod nosem.


***

Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam godzinę dziesiątą trzydzieści. Za półtorej godziny Kate i Kendall wylatują na Hawaje. Szybko pobiegłam do łazienki i przygotowałam się do wyjścia. Przecież nie mogłam puścić Kate bez pożegnania. No bo jak? Szybko przeczesałam włosy, ubrałam czarną podkoszulkę na ramiączkach i dżinsowe spodenki. W przedpokoju włożyłam trampki i już chwyciłam za klamkę drzwi.
  - Reach! Gdzie idziesz? 
  - Idę na lotnisko. O dwunastej Kate i Kendall lecą na Maui - wytłumaczyłam.
  - Chcesz iść sama?!
  - Dlaczego nie?
  - Nie ma takiej możliwości. Wsiadaj do auta - pobiegł do kuchni po kluczyki.
  - Ale nie trzeba! - krzyczałam za nim.
  - Nie, trzeba. Z oka cię nie spuszczę. 
Chłopak zakładał już buty, a ja chwyciłam go za ręce.
  - Nie jestem dzieckiem, nic mi nie będzie - powiedziałam z uśmiechem.
  - Obiecujesz...?
  - Słowo - podniosłam prawą rękę jak wcześniej Carlos.

***

Stałam już pod LAX Airport, była godzina jedenasta pięćdziesiąt, ale nie dam sobie ręki uciąć. Szukałam dookoła Kate i Kendalla, ale na darmo. Weszłam więc do środka i szukałam dalej.

Kate.

Za dziesięć minut mieliśmy wylatywać na Maui. Akurat przyjechaliśmy na lotnisko. Kendall wziął wszystkie bagaże i weszliśmy do środka. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak na teledysku piosenki "Worldwide", którą z Reach kochamy. Nagle ktoś na mnie skoczył i zaczął się śmiać. Tak, wywołałam wilka z lasu. Reachel przyjechała. 
  - Co ty tu...? - próbowałam przekrzyczeć ludzi.
  - Chciałaś polecieć sobie do raju bez pożegnania ze mną?! Tak dobrze to nie ma, kochana.
Pokręciłam głową z uśmiechem i przytuliłam ją.
  - Od Carlosa też macie pozdrowienia oczywiście - dodała.
  - Nie ma innej opcji - zaśmiał się Kendall. 
Oderwałam się od przyjaciółki i usłyszałam komunikat:
  - Pasażerowie lotu 233 prosimy o wstawienie się pod wejście z biletami.
Westchnęłyśmy ciężko i zaśmiałyśmy się. 
  - To chyba do nas - powiedziałam.
  - Najwyraźniej - parsknęła.
  - Będę tęsknić, ważoone - przytuliła mnie.
  - Nie rozklejaj się, ważoone - powiedziałam z uśmiechem.
- Masz wrzucać każde zdjęcie na instagrama! - ostrzegła.
  - Nie ma innej opcji - powtórzyłam słowa Kendalla. - I jak coś to mamy sms-y nie limitowane.
  - Haha, nie ma innej opcji.
  - Chodź, idziemy - położył na moim ramieniu rękę blondyn. - Pa, Reach.
  - Na razie, Kendall.

I zniknęliśmy w tłumie.
_____________________________________________________________
Otar Saralidze - Moments
Carlos Pena - My Song For U
Big Time Rush - All Over Again

PROSZĘ O KOMENTARZE ! : ) 

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 56 "Moja Piosenka Dla Ciebie"

Carlos.

Otworzyłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Było już po całej akcji "pierwszy raz", ubraliśmy się i przez długi czas leżeliśmy razem na sofie wtuleni w siebie. Nie zauważyłem kiedy zasnęliśmy. Był już wieczór. W całym domu było ciemno. Spojrzałem w moją lewą stronę i zobaczyłem dziewczynę moich snów w głębokim śnie. Biła od niej niewinność i spokój. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czoło. Wstałem nie chcąc jej obudzić i podszedłem do stołu na którym stała lampka. Zapaliłem ją i w salonie zrobiło się niewiele jaśniej. Salon obszedł złocisty blask żarówki. Usiadłem na krześle przy stole bokiem i przyglądałem się Reachel. Cały czas się uśmiechałem pod nosem. Była taka piękna... Tak jak wtedy, kiedy spędziliśmy razem noc po moim wyjściu ze szpitala. Postanowiłem ją przykryć kocem. Ściągnąłem z fotela koc z "misia" i okryłem nim moją dziewczynę. Wróciłem na krzesło i dalej się przyglądałem brunetce. Z każdą sekundą jakby piękniała. Oparłem głowę o oparcie krzesła i nie odrywałem od niej wzroku. Po dziesięciu minutach postanowiłem się w końcu ruszyć. Jednak nic mi się nie udało zrobić. Pokręciłem się po domu i znów wylądowałem w salonie. Tak jakbym się nie mógł od niej uwolnić. Tak jakby chciała, żebym się nią patrzył bez końca. Podszedłem do mojej walizki, która stała pod schodami od dwóch dni. Rozpiąłem ją, a na samym dnie pod moimi ubraniami leżał duży notes. Był to notes ze wszystkimi moimi piosenkami, które napisałem w życiu. Postanowiłem napisać nową, niezależną i tylko moją piosenkę. Położyłem go na stole i otworzyłem. Zacząłem przeglądać każdy tekst po kolei przypominając sobie stare czasy. O większości piosenek nawet Kendall, James ani Logan nie wiedzieli. Wziąłem ołówek do ręki i spojrzałem na pustą kartkę. Wciągnąłem i wypuściłem powietrze z moich płuc i napisałem dużymi literami tytuł piosenki.
"MY SONG FOR YOU"
Zerknąłem kątem oka na Reach i od razu zacząłem pisać pierwsze wersy. Słowa wpływały na kartkę tak płynnie jak nigdy. Słowo po słowie pojawiało się jedno za drugim. Nie minęły dwie minuty i już miałem pierwszą zwrotkę. Jeszcze nigdy nie pisałem piosenki z taką łatwością. Jednak potem łzy cisnęły mi się do oczu.


***

  - ...For every dream on walking, for every word unspoken... This is my song for you... - napisałem ostatnie słowa myśląc już nad melodią. - Będzie wniebowzięta... - szepnąłem do siebie znowu.
Wziąłem notes do ręki i wgryzałem się w tekst. Chciałem wymyślić jakąś melodię, ale to już mi trudniej wychodziło. Po kilku moich próbach Reachel zaczęła się przebudzać. Szybko schowałem zeszyt do walizki i usiadłem koło niej na kanapie. Dziewczyna lekko otworzyła oczy. Widząc mnie uśmiechnęła się szeroko i przeciągnęła się. 
  - Długo spałam? - zapytała zaspanym głosem.
  - Nie, trochę dłużej ode mnie - puściłem jej oczko. - Chcesz coś do picia? Bo ja tak.
  - Nie pogardziłabym zwykłym sokiem - zaśmiała się.
  - Wszystko dla mojego aniołka - pocałowałem ją w policzek i pobiegłem do kuchni. Dobrze wyczułem sytuację, żeby wczoraj pojechać na solidne zakupy. Ma się to wyczucie. Zapaliłem światło, sięgnąłem po sok pomarańcza-mango i nalałem do dwóch wysokich szklanek. Wróciłem do dziewczyny i podałem jej szklankę.
  - Dzięki - powiedziała z uśmiechem i wzięła kilka łyków soku. 
 Machnąłem ręką i także upiłem trochę napoju. 

Isabella.

Po tym zamieszaniu z Reachel wszyscy musieliśmy odreagować. Wszyscy siedzieliśmy w domu chłopaków myśląc co by zrobić przez ten wolny miesiąc. Carlos zadzwonił do Kendalla wieczorem, szybko włączył tryb głośnomówiący.
  - Kendall? - odezwał się szczęśliwy głos latynosa.
  - Raczej wszyscy - zaśmiał się. - Jak poszło?
  - Domem jest zauroczona - odpowiedział.
  - Kiedy mnie nie o to chodzi.
Głos umilkł w telefonie. Nie wiedział o co blondynowi chodzi.
  - No, udało się? - rozwinął pytanie zniecierpliwiony.
  - Co?! Co?! Pytasz się o moje prywatne sprawy i to jeszcze przy wszystkich?! Totalnie cię już pogrzało, Schmidt?! - rzucił się Carlos z wyrzutami. - ...Tak, tak...! - dodał szeptem niespodziewanie.
Wszyscy zaczęliśmy bić brawa. James i Logan zaczęli gwizdać i szczekać.
  - Słyszysz, co tu się dzieje - przewrócił oczami Kendizzle.

Kendall.

Przełączyłem rozmowę i kiedy reszta szalała w salonie, ja wszedłem do kuchni, gdzie było cicho.
  - Słuchaj, stary - zacząłem. - Chcę odreagować, wiesz, po całej tej aferze.
  - Okej... Co ja mam z tym wspólnego? - zaśmiał się.
  - Bo mam problem... Chcę spędzić ten czas z Kate, ale boję się reakcji Robyn... Bo w sumie ją też lubię i przykro by jej było...
  - W tym akurat ci nie pomogę, stary - powiedział zawiedziony. - Sam musisz podjąć decyzję...
Do kuchni nagle wpadł James. 
  - Kendizzle! Gdzie cię wcięło? - klepnął mnie w plecy. - Spoko, już się uspokoiliśmy. 
  - Muszę kończyć, powodzenia - zaśmiałem się.
  - Tobie też, cześć.
Rozłączyłem się i wróciłem z Maslowem do salonu. Porozmawialiśmy chwilę, za ten czas myślałem co robić. Co chwilę zerkałem to na Kate, to na Robyn. Co zauważyłem? Co mnie zdziwiło? Michelle ciągle na mnie zerkała. Isabella bez przerwy śmiała się z Loganem, a ona? Ciągle tylko na mnie. A Robyn? Robyn ciągle pisała do kogoś sms-y. Po każdym ćwierknięciu odblokowywała ekran i uśmiechała się do telefonu. Chciałem zerknąć na ekran. Byłem ciekaw z kim tak pisze. Próbowałem oprzeć głowę o oparcie i przyjrzeć się. Literki były rozmazane i nic nie widziałem. Nie mogłem nic wywnioskować. Postanowiłem działać.
  - Robyn, możemy pogadać? - zapytałem jej.
  - Jasne - oderwała wzrok od telefonu.
Weszliśmy na taras. Oboje oparliśmy się o barierkę. Nie wiedziałem jak zacząć.
  - Z kim tak zawzięcie piszesz? - zapytałem niepewnie.
  - A co? Zazdrosny? - uśmiechnęła się chytrze.
Zmieszałem się, spojrzałem przed siebie chcąc uniknąć mojego wzroku. Składałem sobie w myślach kolejne podejście. 
  - Powiesz w końcu o co ci chodzi? - zapytała nie wytrzymując już dłużej.
  - Amm... Tak... - przeciągałem.
  - Czekaj, ja też mam ci coś do powiedzenia.
Zaskoczyła mnie tym. Postanowiłem posłuchać.
  - Chodzi ci o nas, prawda?
Sparaliżowało mnie. Zapomniałem języka w gębie.
  - W pewnym sensie...
  - Chciałam cię powiadomić, że...
  - Ja ciebie też, że... - nie daliśmy sobie dokończyć.
  - Nie, ja pierwsza.
  - Ale nie, to ja powinienem ci coś wyjaśnić.
Nie dawaliśmy sobie dojść do słowa. W końcu Robyn chwyciła mnie za ramiona i spojrzała mi w oczy.
  - Mam chłopaka - wypowiedziała.
  - No to...! - zatrzymałem się jak dotarło do mnie co powiedziała. - ...Zaraz... Masz?!
  - Tak, kiedy byłam we Francji poznałam miłego malarza. Zainspirowały mnie jego obrazy i on sam.
  - Naprawdę...? Jak długo się znacie...?
  - Bo ja wiem...? - namyślał się chwilę. - Przyleciałam tam, zakwaterowałam się, na następny dzień zrobiłam sobie spacer po placu głównym i spotkałam jego. Namalował dla mnie portret i tak się poznaliśmy.
  - To cudownie...!
Cieszyłem się niesamowicie, ale z drugiej strony coś mnie blokowało. Może coś jeszcze do niej czułem po tak długiej znajomości... Nigdy nie powiedziałem jej prosto w oczy "Kocham Cię"... Za długo na mnie czekała...
  - Cieszę się z twojego szczęścia - uśmiechnąłem się.
Miałem teraz wolną drogę do Kate. Wróciliśmy do salonu. Kate śledziła mnie wzrokiem. Chyba mnie o coś podejrzewała. Usiadłem koło niej, objąłem ją ramieniem i pocałowałem w policzek. Nagle napięcie wstała Michelle i poszła do łazienki. To było strasznie dziwne. Zignorowałem to. Wszyscy razem oglądaliśmy serial "Teoria Wielkiego Podrywu". Uśmialiśmy się do łez. Lubię ten serial. Gdy się skończył odcinek poprosiłem na bok Kate.
  - Co tam?
  - Kate, mam dla ciebie niespodziankę... - sięgnąłem do kieszeni spodni.
Dałem jej do rąk bilet do Maui. Ona popatrzyła chwilę na niego.
  - Kendall...! - rzuciła mi się na szyję. - Chcesz ze mną tam jechać...?
  - A z kim innym? - uśmiechnąłem się.
Blondynka pocałowała mnie namiętnie. Tak, spodobała jej się niespodzianka.

Michelle.

Po całym zajściu z Reachel moje uczucie do Logana się jakby wypaliło... Zaczęłam zwracać uwagę na Kendalla. Nie wiem co się ze mną dzieje. To naprawdę dziwne... Nigdy nie interesował mnie Kendall, nawet na chwilę. Jeszcze gorsze było to, że on już miał swoją miłość. Usłyszałam dźwięk sms-a. Jesse sięgnęła do torebki.
  - Michelle! - krzyknęła przerażona.
  - Co się stało? - podniosłam się.
  - Szef mnie zabije, jak zaraz nie wstawimy się do sklepu! - schowała telefon i wstała z kanapy.
  - Ale...!
  - Chodź! Bo nas na zbity pysk wywali! - pośpieszała mnie. - Na razie, James - pocałowała go w policzek.
Wiedziała, że na nic innego przy Alex nie może sobie pozwolić.
  - Cześć wszystkim! - wykrzyczałyśmy i wybiegłyśmy z domu.
Jeszcze ostatni raz zerknęłam z utęsknieniem na Kendalla.
___________________________________________________________
PROSZĘ O KOMENTARZE : )

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 55 "Zacznijmy wszystko jeszcze raz... Teraz, kiedy Bóg pozwolił mi cię odzyskać"

Reachel.

Nie mogłam uwierzyć, że to Carlos mnie uratował. Kate mi nic nie powiedziała. Nie miałam jej tego za złe. Po prostu chciałam o tym się wcześniej dowiedzieć. Z moich rozmyślań wyrwała mnie dalej siedząca koło mnie mama. 
  - Rozmawiałam z lekarzem - powiedziała i chwyciła mnie za rękę. - Wypiszą cię za 3 dni. 
Nie zareagowałam na to. Byłam przerażona faktem, że ona właśnie trzyma mnie za rękę tak delikatnie. Zawsze myślałam, że ona nie potrafi być tak delikatna jak kiedyś. 
  - Jeśli oczywiście chcesz... - zaczęła niepewnie. - ...możesz po wyjściu ze szpitala mieszkać z nami...
Na te słowa podniosłam wzrok na kobietę. Wiedziałam, że to do niczego nie doprowadzi. Za dużo czasu ze sobą zaczniemy spędzać i znowu wszystko się posypie. To nie było możliwe, żebym tam wróciła. 
  - Nie mogę... - odpowiedziałam. - Nie mogę do was wrócić. Chciałabym dalej mieszkać z Kate. Ostatnio znowu się wszystko się pomotało. Chcemy wszyscy to naprawić. Teraz będzie inaczej...
  - Ale... - zaczęła, ale nie skończyła.
  - Mamo, teraz będzie naprawdę inaczej - przerwałam jej. - Ja i Carlos obiecaliśmy sobie, że już żadnych problemów nie będzie. Tylko on i ja...
  - No dobrze... - ustąpiła. - Ja już pójdę. Ale będziemy mogli się spotykać całą rodziną?
  - Oczywiście, nie ma innej opcji - powiedziałam i lekko się uśmiechnęłam. - Jesteśmy rodziną.
Ona także się uśmiechnęła, ścisnęła moją dłoń i wyszła z sali. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za kobietą po moim policzku popłynęła pojedyncza łza. To wszystko przez te emocje. Kate dokonała tego, czego ja nie potrafiłam przez piętnaście lat. Nie wiedziałam, jak ona o zrobiła, ale byłam jej okropnie wdzięczna. Otarłam łzy w dłoń i położyłam się na boku. Teraz patrzyłam na bukiet kwiatów i zdjęcie moje i chłopaka. 

***

Po odwiedzinach mojej mamy i jej przemianie na dobre cieszyłam się, choć byłam cały czas w szpitalu przygwożdżona do łóżka. Kate, Isabella, Robyn, Alex, Jesse i Michelle odwiedzały mnie codziennie, za co byłam im wdzięczna. Sabina też o mnie nie zapomniała i przychodziła do mnie na chwilę. Uważam ją za to za przyjaciółkę. Narobiła trochę szkód, ale jest dobrą dziewczyną. Natomiast nie było śladu po Carlosie czy Kendallu, Loganie i Jamesie. 
  "Nie możliwe, żeby tyle dni non stop nagrywali piosenkę..." - myślałam.

[ 3 dni później ]

Pakowałam w swoją torbę ubrania i inne moje rzeczy. Tak, to był dzień, kiedy wychodziłam ze szpitala. Było mi przykro, że Carlos nie odwiedził mnie już. Nie mogłam mu jednak zawracać głowy, przecież pracował. Nie jestem pępkiem świata. Zapięłam torbę i westchnęłam. 
  "Muszę iść do domu na piechotę... Albo Kate mnie podwiezie...?"
Nagle, jakby spod ziemi ktoś objął mnie od tyłu i pocałował w policzek. Skoczyłam z przerażenia i cicho pisnęłam.
  - Mnie się boisz, aniołku? - zaśmiał się ciepło ktoś.
  - Carlos! - ucieszyłam się jak go zobaczyłam i rzuciłam mu się na szyję. - Tęskniłam! Co się z tobą działo?
  - Wiem, przepraszam... Managerowi odbiła szajba - zaczął się tłumaczyć. - Nie mieliśmy nic do gadania.
  - Nie szkodzi. To twoja praca - uśmiechnęłam się i jeszcze raz się przytuliłam.
Wziął moją torbę i już mieliśmy wychodzić, nagle sobie przypomniałam o czymś.
  - Zapomniałam! - wróciłam się i z szafeczki wzięłam nasze wspólne zdjęcie.
Chłopak objął mnie ramieniem i wyszliśmy z sali.

***

Jechaliśmy samochodem długą ulicą Santa Monica Blvd do hotelu Kate. Słońce było dzisiaj wyjątkowo nisko co oddawało romantyczny nastrój. Co chwilę wymienialiśmy spojrzenia i uśmiechaliśmy się. Nie było o czym rozmawiać. Nagle zauważyłam, że nie skręciliśmy w lewą stronę, lecz w prawo ulicą Ocean Ave.
  - Carlos, źle skręciłeś - zauważyłam.
  - Wiem - odpowiedział lekko się uśmiechając.
  - To gdzie jedziemy, bo na pewno nie do Kate?
  - Do domu - powiedział i popatrzył mi oczy.
To było dziwne, bardzo. Ciągle jechaliśmy prostą Ocean Ave, potem skręciliśmy i powoli zjechaliśmy z wzniesienia. Na skrzyżowaniu wjechaliśmy w Entrada Dr, Short St i Channel Rd. Moim oczom ukazał się ocean. Słońce odbijało się w lustrze wody. 
  - Pięknie, nie? - dotknął delikatnie mojej dłoni.
  - Przepięknie, ale Venice Beach zawsze dla mnie będzie najpiękniejsze - powiedziałam.
Latynos tylko uśmiechnął się ciepło i ruszyliśmy dalej skręcając w ulicę o najdziwniejszej nazwie jaką słyszałam: Chantauqua Blvd. Chwilę jechaliśmy na kolejne wzniesienie. Napotkaliśmy kolejne rozgałęzienie ulic. Wjechaliśmy w Corona Del Mar. Nagle coś ukazało się moim oczom... willa Williama Morrisa - bogatego mężczyzny. Tego, który znalazł mnie na ulicy po wypadku z amnezją. Tego, który znalazł mi pracę w klubie w którym śpiewałam. Sprawił, że na chwilę zapomniałam o rzeczywistości, zapomniałam kim jestem. Na sam koniec okazało się, że pracowałam w klubie dla samotnych mężczyzn. Na całe szczęście żaden się do mnie nie przystawiał. Co najgorsze... prawie zabił Carlosa... Jednak mu się nie udało... bo sama go zabiłam... Teraz wącha kwiatki spod ziemi... Willa została sprzedana, kupiona przez tancerkę i aktorkę Chachi Gonzales. 
Jednak nie zatrzymaliśmy się przy willi tylko jechaliśmy dalej ulicą Corona Del Mar. Zaczął się rząd pięknych domów. Byłam coraz bardziej podekscytowana. Mogłam tylko przeczuwać, co on kombinuje. 
Zatrzymaliśmy się przed ostatnim w rzędzie, w szarawym kolorze, ale pięknym domu. Carlos zaciągnął hamulec, zgasił samochód i wysiadł. Ja też wysiadłam patrząc na cudny budynek. 
  - Reachel, witaj w domu - uśmiechnął się szeroko latynos.
  - C-co? - nie wierzyłam.
  - Wtedy kiedy cię nie odwiedzałem... - zaczął. - Jeździłem po biurach nieruchomości i szukałem czegoś odpowiedniego. Nagraliśmy piosenkę, teraz mamy miesięczny urlop.
Z każdą sekundą coraz bardziej się cieszyłam. Może i to było kłamstwo, że nagrywał cały czas piosenkę, ale było to tego warte. Chłopak chwycił mnie za ręce.
  - Chciałem się oderwać od wszystkich problemów na jakiś czas... Tutaj będziemy bezpieczni i szczęśliwi... - powiedział ciepłym głosem. - Zacznijmy wszystko jeszcze raz... Teraz, kiedy Bóg pozwolił mi cię odzyskać. Wszystko tym razem będzie perfekcyjnie...
Przytuliłam go, bo czułam wyraźnie, że zaraz się rozpłaczę. Nagle wziął mnie na ręce i niósł mnie przez alejkę do domu. Otworzył drzwi i wszedł ze mną przez próg.
  - Czuję się jakbyśmy się pobrali - zaśmiałam się nieśmiało.
Carlos popatrzył mi głęboko w oczy.
  - Jeśli tego strasznie chcesz to możemy nawet jutro... - powiedział z uśmiechem, tajemniczo i szeptem.
Zarumieniłam się i wtuliłam do umięśnionego torsu latynosa. On położył mnie delikatnie na dużej sofie i sam chciał gdzieś iść. Zerwałam się i chwyciłam go za rękę.
  - Nie idź... Zostań tutaj, Carlos... - przyciągnęłam go. 
Chłopak zwrócił głowę do mnie zaskoczony, uśmiechnął się bardzo uroczo i położył się koło mnie. On objął mnie swoim ramieniem, a ja się w niego wtuliłam. Jego ciało było tak przyjemnie ciepłe. Tego nie dało się opisać. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy zapominając o bożym świecie. Znowu czułam się kochana. 


W pewnym momencie zaczęłam się śmiać. Nie wiem co mnie opętało.
  - Co cię tak śmieszy, aniołku? - zapytał i też zaczynał się śmiać.
  - Sama nie wiem - zanosiłam się od śmiechu. - Jakoś tak sama z siebie.
  - To się, kochana, nazywa głupawka - odpowiedział śmiejąc się razem ze mną.
  - Racja, długo jej nie miałam. Jak zaczynam się tak śmiać to nikt nie potrafi mnie uspokoić - śmiałam się dalej.
Śmiałam się do łez i brzuch mnie zaczynał boleć. Nagle Carlos dotknął mojego policzka, a uśmiech zniknął z jego twarzy. 
  - To ja będę pierwszą osobą, aniołku... - powiedział tajemniczo.
Latynos pocałował mnie namiętnie i był sekundę potem nade mną. Zamknęłam oczy i chciałam trwać w tym całą wieczność. Zszedł niżej i teraz całował moją szyję. Przez sekundę się śmiałam, ale zaraz potem zatraciłam się w tej pięknej chwili. 
  - Już nigdy, przenigdy nie dam ci odejść nawet na krok... - szepnął mi do ucha.
Nasze palce u dłoni splotły się w jedno, a nasze usta się ponownie złączyły. Zrobiło mi się niesamowicie ciepło. Przeczesał dłonią moje włosy kilka razy. Carlos ściągnął białą bluzkę i rzucił na drugi koniec sofy. Moim oczom pokazał się tatuaż na prawym boku. Opuszkami palców przejechałam po nim bojąc się, żeby go nie urazić. To było głupie, bo już dużo czasu minęło, jak go zrobił. 
  - Bolało...? - zapytałam nieśmiało.
  - Nie rozmawiajmy teraz o tym, dobrze? 
Przerwaliśmy rozmowę. Pocałunki powróciły na dobre. Carlos podniósł moją bluzkę na lewym boku i dotknął mojego biodra. Przeszły mnie dreszcze. Jego ciepła dłoń wędrowała wyżej pod bluzkę. Poczułam, że doszedł do mojego biustonosza. Nie zauważyłam nawet kiedy moja bluzka już była przy bluzce chłopaka na drugim końcu sofy. Widząc mnie w samym biustonoszu uśmiechnął się unosząc brew. 
  - Baby, I wanna say I love you, I wanna hold you tight, I want your arms around me and want your lips on mine... - zaśpiewał cicho mi piękną piosenkę.
Kolejny pocałunek. Kolejny dotyk. Kolejny szept. Czułam się szczęśliwa. W pewnym momencie chłopak zaczął odpinać mój biustonosz. 
  - Zaczekaj - zatrzymałam go.
Latynos przestraszył się tego tonu i spojrzał na mnie przerażony. Bałam się tego etapu. 
Wtedy, kiedy Carlos wyszedł ze szpitala po całej aferze z Williamem też doszło do tej samej sytuacji. Ale jeszcze nie robiłam tego... Znaczy... Były pocałunki i był dotyk... Ale... Nie było to na aż takim poziomie...
  - Ja nie wiem jak się to robi...
On odetchnął i zaśmiał się cicho. Nachylił się znowu nade mną.
  - Nic się nie martw, aniołku... - szepnął. - Jedyne co musisz to być sobą przez cały czas...
Te słowa uspokoiły mnie i pozwoliłam, żeby chłopak się mną zajął. 

***

Oboje padliśmy na sofę próbując złapać oddech. Serce biło mi jak oszalałe. To były najpiękniejsze chwile mojego życia. Czułam się spełniona i znowu kochana. 
  - I co? Nie było aż tak strasznie? - uśmiechnął się Carlos ciężko dysząc.
  - Ja chcę jeszcze raz! - śmiałam się także ledwo łapiąc oddech.
Nasze dłonie ponownie się splotły, a on pocałował moją.


  - Od teraz jestem tylko twój... - powiedział. - ...do końca moich dni...
________________________________________________________
To był chyba najtrudniejszy rozdział dla mnie do napisania (mam na myśli końcówkę). Rozmyślałam jak napisać te momenty... I postanowiłam nie wnikać... X D Bo nie potrafię tak pisać. Rozpędziłabym się i zaczęły by się hejty. Dialogi które użyłam w tym rozdziale są moimi najukochańszymi ze wszystkich. 
PROSZĘ O KOMENTARZE : )

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 54 "Taki Chłopak To Prawdziwy Skarb"

[ 3 dni później ]

Reachel.

Poczułam lekki powiew wiatru co zmusiło mnie do otworzenia oczu. Okno znowu było otwarte na oścież. Brakowało mi powietrza w tej sali. Słońce już wyglądało zza horyzontu i przyświecało złotymi barwami. Nagle moją uwagę przykuło coś innego. Na szafeczce obok mojego łóżka stał wazon z ciemnoczerwonymi różami. Od razu wiedziałam od kogo. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokiwałam lekko głową. Obok wazonu stała mała karteczka. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam w myślach.
  "Dla mojego anioła. Jestem z Tobą. Wracaj do zdrowia. Carlos"
  - Musiał, po prostu musiał - zaśmiałam się cicho.
Jeszcze raz zerknęłam na kwiaty. 
  - O... - zobaczyłam coś jeszcze innego.
Na mebelku stało nasze zdjęcie w złotej ramce.


Na widok fotografii szeroko się uśmiechnęłam. Z zamyślenia wyrwało mnie trzaśnięcie drzwi. 
  - Co tam masz, ważoone? - zapytała zaciekawiona Kate.
Bez mojej zbędnej odpowiedzi wiedziała co się dzieje. 
  - Widzę, że chłopak się nie oszczędza - rzuciła okiem na bukiet róż i puściła mi oczko.
  - To nie wszystko - podniosłam i opuściłam brwi.
Podałam przyjaciółce karteczkę od latynosa. Chwyciła ją w swoje szczupłe palce i przeczytała po cichu wiadomość. Wyjrzała zza kartki papieru z chytrym uśmiechem.
  - Co cię tak bawi, Kate? - sama zaczynałam się śmiać.
  - Mnie?! Nic, kompletnie nic - podała mi kartkę i uniosła ręce do góry na znak poddania się. - Cieszę się twoim szczęściem - zaśmiała się.
  - Już ja wiem, co ci po głowie, kochana, chodzi.
Pogawędka się skończyła na tych słowach. Dziewczyna pokazała palcem na ramkę ze zdjęciem. 
  - To jest to zdjęcie...? Co mi pokazywałaś kiedyś? 
Zwróciłam wzrok na nie i znowu się uśmiechnęłam. Złota ramka w dalszym ciągu jasno błyszczała, jak nowa.  
  - Tak - odpowiedziałam i podałam jej fotografię.
  - Ślicznie wyszliście - uśmiechnęła się szczerze.
  - Już to mówiłaś - przechyliłam głowę i uniosłam brwi. - A gdzie są chłopcy? Nie widziałam ich tu od 3 dni.
  - Kendall mi powiedział, że Steve ich nie oszczędza. Nagrywają "Windows Down" cały czas. Jemu ciągle coś nie pasuje i każde śpiewać jeszcze raz. 
Blondynka zaczęła się bez opanowania śmiać. 
  - Masz dzisiaj wyśmienity humor, ważoone - chwyciłam ją za ramię bojąc się, że zaraz spadnie z taboretu.
  - Zdaje ci się - ledwo łapała oddech i znowu zaczęła się śmiać. - To tak jednorazowo. Po tych stresach muszę...
Złapała kolejny raz oddech, żeby przestać.
  - Muszę to wyrzucić z siebie- odetchnęła.
Ja wiedziałam, że to nie o to chodziło. Spojrzałam na dziewczynę ze wzrokiem mówiącym: "I ty mnie chcesz taki kit pocisnąć...? Next joke, please..." 
  - Ze szczegółami poproszę - powiedziałam bez owijania w bawełnę.
Ona zmierzwiła włosy i znowu zaczęła się śmiać.
  - Zabrał mnie na przedmieścia, na pusty parking i... - kolejny wybuch śmiechem. - No i... no i...
  - Wyręczę cię - podniosłam się. - Zrobiliście to.
Blondynka skoczyła jeszcze głośniej śmiejąc się. Ze śmiechu aż się popłakała.
  - O piątej nad ranem przywiózł cię do domu, a wujek myślał, że tyle czasu siedziałaś ze mną - kontynuowałam.
Kate już nie wytrzymała. Prawie eksplodowała śmiechem. Bałam się, że zaraz przyjdzie lekarz i ją wyprosi. 
  - Dokładnie! - ledwo ją zrozumiałam. - Ha ha ha, dokładnie tak było!
Znowu usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Obie zwróciłyśmy głowy do nich. W szklanych drzwiach stała mama. Na jej widok Kate zerwała się jak oparzona. 
  - To ja was zostawię... - puściła mi oczko.
Matka podeszła do okna i lekko je przymknęła. Ja pod jej nieuwagę zaczęłam przyjaciółce pokazywać na migi, żeby mnie nie zostawiała, bo inaczej nic z niej nie zostanie. Nie posłuchała. Wybiegła z sali i zniknęła z zasięgu mojego wzroku. Teraz przy mnie stała moja matka. Ostrożnie usiadła na taborecie, na którym przed momentem siedziała przyjaciółka. Za bardzo nie wiedziała jak zacząć konwersację. 
  - Jak się czujesz...? - zapytała cicho.
  - Wyśmienicie - odpowiedziałam oschle i krótko.
  - Ładnie wyszedł - powiedziała pokazując palcem na zdjęcie w złotej ramce.
  - Nie udawaj, że nagle go akceptujesz - odparłam mrużąc oczy. - Znowu próbujesz grać.
Kobieta wyraźnie się zmieszała. Chciała porozmawiać ze mną, jednak mnie coś blokowało. Jeszcze niedawno jej wybaczyłam, ale ja nadal nie potrafiłam normalnie spojrzeć jej w oczy. 
  - Słuchaj, wiesz, że nigdy się nie układało w naszej rodzinie - zaczęła ze skruchą.
  - Mylisz się, było między nami idealnie - przerwałam jej. - Kiedy miałam cztery lata było idealnie. Potem było tylko gorzej. Wszystko się posypało. Tata już nie wyrabiał w pracy i przestał o siebie dbać, ty zaszłaś w ciążę z Freddim, a tego nie chciałaś. Praca była dla ciebie ważniejsza. Wysłałaś go do Szkocji, bo nie chciałaś na niego patrzeć. Wszystko dla ciebie było ważniejsze oprócz domu i rodziny. Mnie zmuszałaś wręcz do śpiewania przed publiką. Do tego te sceny, że nie mam prawa z nikim się spotykać. Te wszystkie plany przeciwko mnie i kłamstwa... - zabrakło mi powietrza. - ...Na co ci to...? Czujesz się usatysfakcjonowana...? 
Chyba wtedy trochę przesadziłam. Widać było, że zaczyna żałować, a ja przejechałam się po niej jak po autostradzie. Postanowiłam siedzieć cicho. Powiedziałam, co chciałam jej już długo powiedzieć. 
  - Rozumiem, masz do mnie żal. Ja wiem - odezwała się w końcu. - Nie zamierzam się sprzeciwiać. Nieźle namotałam przez ten cały czas. Chciałam wszystkich poustawiać po kątach, a to ja sama potrzebowałam odmiany. 
Byłam zaskoczona jej słowami. Jednak tego nie pokazywałam. Zachowałam kamienną twarz. Czekałam, co jeszcze powie.
  - Już myślałam, że cię straciłam... - kontynuowała. - ...I to wszystko wina Carlosa...
Już otworzyłam usta, żeby jej przypomnieć, co przed chwilą mówiła. Ubiegła mnie.
  - ...Przepraszam. Tak, tak, wiem. Już nic nie mówię.
Nastała chwila ciszy. Słyszałam tylko ciche pikanie EKG na zmianę z tykaniem zegara. Na szczęście ta chwila za długo nie trwała.
  - Zawiodłaś się na mnie wiele razy... Na tacie z resztą też... Oboje nie jesteśmy święci - kontynuowała. - Rozmawiałam z Kate. Wszystko mi opowiedziała, jak to było.
Wytrzeszczyłam oczy na kobietę. 
  "Rozmawiała z Kate?! Ona z Kate?! Nie wierze..."
  - Ta dziewczyna, Sabina w niczym nie zawiniła, prawda?
  - Oczywiście, że nie - odpowiedziałam szybko.
  - Carlos to dobry chłopak, tylko czasami trochę zagubiony...
Tylko słuchałam, co jeszcze o nim powie. Łapałam każde jej słowo. 
  - Z jednej strony prawie odeszłaś... - zaczęła.
Znowu otworzyłam usta, żeby jej przerwać i znowu mi się nie udało.
  - ...Ale też z drugiej strony gdyby nie on to nie znaleźlibyśmy nawet twojego ciała...
Te słowa spowodowały, że siedziałam w bezruchu.
  "Gdyby nie on...?"
  - Jak to...? - nie dowierzałam.
  - Wyciągnął cię - wytłumaczyła krótko. 
Pokazałam jej na migi, że dalej nie rozumiem.
  - Kate opowiedziała mi kiedy tonęłaś. Carlos wbiegł do wody i zaczął cię szukać. Dziewczyny już dzwoniły na policję, jednak on im zabronił. Sam chciał cię uratować. Szukał dobre dziesięć minut... i udało mu się. Przyjechała karetka, a on cały czas siedział przy tobie...


  ...ale kiedy byłaś już tutaj, on nie wszedł do ciebie. Stał cały czas na korytarzu i tylko ci się przyglądał ze łzami w oczach...
Tak, to była prawda, co mówiła... Pamiętam... Stał tam cały czas... 


  - Naprawdę masz szczęście, że go poznałaś... Taki chłopak to prawdziwy skarb... - powiedziała całkowicie szczerze i pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechnęła się.
____________________________________________________
PROSZĘ O KOMENTARZE : )