środa, 27 marca 2013

Rozdział 53 "Ponieważ jesteś moim aniołem"

Reachel.

Latynos siedział przy mnie ciągle trzymając mnie za rękę. Wszyscy poszli do domu pod mój rozkaz, żeby odpoczęli. Kate została na korytarzu z Kendallem. Cały czas rozmawiali, dziewczyna uśmiechała się do blondyna, a on do niej. Carlosowi też proponowałam pójście do domu. On jednak uparł się. Tłumaczył się, że znowu zawiódł i chce to naprawić.
Patrzyliśmy sobie w oczy, zapomnieliśmy o bożym świecie, był tylko on i ja... Jak dawniej... Z tych emocji i wielu wydarzeń w tak szybkim czasie poczułam się zmęczona. Oczy zaczęły mi się zamykać, jednak szybko je otwierałam. Chłopak to zauważył.
  - Prześpij się, co? - zapytał szeptem.
Lekko potrząsnęłam przecząco głową. Latynos przysunął się bliżej mojego łóżka i westchnął.
  - Nawet nie wiesz jak mi jest wstyd...
  - Nie, nawet nie zaczynaj... - powiedziałam błagalnie i poprawiłam się na łóżku dalej trzymając jego rękę.
  - Taka jest prawda. Nawaliłem... znowu...
  - Mówisz ciągle tak jakbym ja była święta.
Chłopak znowu westchnął. Spojrzał kątem oka przez okno.
Wrócił do mnie. Ujął moją drugą dłoń, przez chwile patrzył się na moją pościel. Po chwili spojrzał na mnie łagodnym, a za razem smutnym wzrokiem.
  - Reachel, ty w niczym nie zawiniłaś. Czy ty kiedykolwiek zawiniłaś?
  - Tak, kiedy prawie pobiłam Droke - serce zabolało mnie na wspomnienie tego.
Przypomniało mi się jak Carlos wyrzucił mnie z domu, bo był zaślepiony urodą swojej byłej. Widziałam wtedy jej ogromną satysfakcję i przewagę nade mną.
Latynos przemilczał moją odpowiedź.
  - Wiesz, mama zawsze mi mówiła, że jeśli coś pójdzie nie tak to trzeba zrobić wszystko, żeby to naprawić... - zaczął. - Nie mogę ciebie winić za moje błędy...
Serce zaczęło mi szybciej bić. Musiałam o to w końcu zapytać...
  - Dlaczego...? Dlaczego to robisz...? - wzięłam oddech. - Dlaczego jesteś ze mną...?
Carlos spuścił głowę i podniósł kącik ust. Wyglądał tak słodko... Usiadł delikatnie na łóżku i odgarnął kosmyk moich włosów z twarzy.
  - Ponieważ jesteś moim aniołem... - powiedział cicho, ale uroczo.
Uśmiechnęłam się szczerze. To były najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek usłyszałam.
  - Zapamiętam to do końca życia... - podniosłam się lekko.
On wiedząc, że nie powinnam robić gwałtownych ruchów, schylił się do mnie. Nasze usta znowu złączyły się w pocałunku.
  - I nie obwiniaj się więcej, dobrze? - zapytałam.
  - Dla ciebie wszystko - dotknął palcem mojego policzka.
Nagle zauważyłam kogoś na korytarzu. Kate i Kendall na widok tej osoby wstali i stanęli naprzeciwko niej.
  - Sabina - powiadomiłam Carlosa, a on odwrócił głowę w stronę korytarza.
Zobaczył dziewczynę i szybko wyszedł na zewnątrz. Obserwowałam ich.

Carlos.

Do szpitala przyszła Sabina. Wyszedłem z sali Reachel, aby z nią zamienić słowo. Kate i Kendall poszli na kawiarenki niedaleko szpitala, żeby się odprężyć i coś zjeść we dwójkę. Zostaliśmy sam na sam. 
  - Jak to się stało? - zapytała i stała sparaliżowana.
  - Sam nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Cud.
  - A dobrze się czuje? - spojrzała na dziewczynę.
Także zwróciłem się w jej stronę. Brunetka uśmiechnęła się.
  - Nawet lepiej niż myślisz - teraz to ja się uśmiechnąłem. - Może wejdziesz?
  - No nie wiem, czy to...
  - Przecież ona nie gryzie - nie dałem jej dokończyć i wciągnąłem ją do sali.
Usiedliśmy koło niej. Sabina była strasznie zestresowana. Bała się cokolwiek powiedzieć.
- Sabina, żeby wszystko było jasne - zaznaczyła Reachel. - Nie mam ci za złe.
Blondynka była pod wrażeniem.
- Naprawdę? Po tym wszystkim? - nie dowierzała.
- Nie byłaś świadoma - powiedziała.
- Nie dałam sobie wytłumaczyć.
- Ale ja twierdzę, że to było niechcący. Nienawidzę obwiniać ludzi. W niektórych przypadkach jestem zmuszona, ale ciebie nie chcę oceniać. Wyglądasz na miłą i fajną dziewczynę.
Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie.
- To jak będzie? - zapytała Reachel.
- Przyjaźń? - zaproponowała druga.
Podały sobie ręce, aż nagle do sali wszedł lekarz.
- Koniec odwiedzin, ona musi odpocząć - powiedział.
Uśmiechnąłem się do chorej z triumfem.
- I kto miał rację, że musisz odpocząć? - zaśmiał się.
Sabina wyszła machając Brown na pożegnanie. Odmachała jej, a ja ostatni raz chwyciłem ją za rękę i pocałowałem namiętnie.
- Trzymaj się, Reach - szepnąłem jej i uśmiechnąłem się.
Ona tylko odpowiedziała nieśmiałym podniesieniem kącika ust.
Wyszedłem z salki i zobaczyłem Sabinę już wychodzącą z budynku. Szybko ją dogoniłem.
- Zaczekaj - stanąłem jej na drodze.
- Masz farta - przyznała.
- Co? Czemu?
Blondynka przewróciła oczami i westchnęła.
- Po co ja ci jestem do szczęścia potrzebna, skoro masz taką piękną i kochaną dziewczynę - wzruszyła ramionami.
- Nie no, nie mów tak. Oczywiście, że jesteś potrzebna. Nie waż mi się tak więcej mówić - chwyciłem ją za ramiona. - Jesteś utalentowaną aktorką i wspaniałą przyjaciółką.
- W tym jest problem... - powiedziała cicho. - ...bo ja ciebie kocham, a ty mnie nie...
Z wrażenia szerzej otworzyłem oczy. Nie wierzyłem, że to powiedziała. W sensie, ja ją kocham. Kocham ją, ale jako przyjaciółkę, bo moją prawdziwą miłością jest dla mnie Reachel. Naszła mnie ochota na rozmyślania.
Widząc, że zaraz dwudziestolatka się rozpłacze mocno ją przytuliłem. Mało brakowało, a sam bym się rozpłakał.
- Błagam cię, nie mów tak więcej, bo się mylisz...

Kate.

Ja i Kendall postanowiliśmy udać się do kawiarenki niedaleko budynku szpitala. Chłopak otworzył przede mną drzwi i uśmiechnął się. Weszliśmy do środka i usiedliśmy przy oknie. Nie zamieniliśmy ani słowa ze sobą. Jego oczy mówiły mi wszystko. Rozumieliśmy się już bez słów.
  - Wiesz, mam lepszy pomysł... - wstał i pociągnął mnie za rękę. - Chodź.
  - Gdzie idziemy? - zaśmiałam się.
Nic nie odpowiedział. Wybiegliśmy z kawiarenki.
  - Co robisz?
Dalej nie usłyszałam odpowiedzi. Byliśmy znowu pod szpitalem. Schmidt otworzył mi drzwi od swojego samochodu.
  - Pytam jeszcze raz, co się dzieje? - zapytałam znowu, gdy już wsiadłam.
Nie miał zamiaru mi czegokolwiek powiedzieć.

[ Jakiś czas później ] 

Obserwowałam uważnie drogę, którą jechaliśmy. Na sto procent nie jechaliśmy do mojego hotelu, nie do studia, nie na plażę... Więc gdzie?
W radiu grała piosenka "Quiet Please". Na początku wsłuchiwałam się w słowa, które już tak dobrze znałam. Potem jednak nie wytrzymałam.
  - Kendall, powiesz w końcu... - nie dokończyłam.
  - Słyszysz, co leci w radiu? - przerwał mi. - Dostosuj się i "quiet please".
Na te słowa blondyna bez opanowania zaczęłam się śmiać i potrząsać głową.
  - Jesteś niemożliwy... - przyznałam z uśmiechem.
On odpowiedział tym samym gestem i chwycił moją rękę.


***

Zaczęło się ściemniać. Dlatego Schmidt włączył światła i dalej kierował w nieznanym mi kierunku. Po pół godzinie spostrzegłam, że wyjeżdżamy na przedmieścia Los Angeles. Na tą myśl przeszły mnie dreszcze. Przypomniało mi się, jak Reachel potrącił samochód i zniknęła. Gdyby kolega Carlosa nie znalazł jej w klubie z zanikiem pamięci... nigdy byśmy już jej nie zobaczyli...
  "Na szczęście już wszystko jest dobrze... o ile znowu coś się nie zawali..."
Szybko musiałam odrzucić te czarne myśli i wrócić do teraźniejszości. Nagle samochód zatrzymał się na dużym, pustym parkingu. Było już naprawdę ciemno. W tym miejscu gwiazdy świeciły tak jasno jak nigdy. Popatrzyłam w prawo i zobaczyłam nasze kochane Los Angeles. 
  "Nasza najjaśniejsza gwiazda..."
Kendall podszedł do mnie, dotknął mojej dłoni i zaprowadził przed samochód. Oparłam się o maskę i patrzyłam się w zielono-szare oczy. Świeciły jaśniej od gwiazd i jaśniej od LA. 
  - Niespodzianka... - szepnął i pocałował mnie namiętnie.
_________________________________________________________
PROSZĘ O KOMENTARZE : )

piątek, 22 marca 2013

Rozdział 52 "Los sprzyja nam, trzeba tylko trochę poczekać i nie działać pochopnie"

Reachel.

W mojej głowie był jeden wielki chaos. Czułam, jak wiruję, a świat razem ze mną. W pewnym momencie jasne światło stopniowo ciemniało, dzwonienie w uszach ustało, a wrażenie wirowania razem z nim. Zapanowała cisza i spokój. Znowu miałam ochotę otworzyć oczy.
Nagle zaczęło coś pikać. To było pikanie EKG. Nagle ktoś jakby westchnął ze zdziwienia i zaczął wołać lekarza. Czułam, że wokół mnie zaczyna się robić duże zamieszanie. Pikanie przeistoczyło się w jeden ciągły pisk urządzenia.
Umierałam.
Czułam jak zaczyna brakować mi powietrza.
Czułam jak moje serce zatrzymuje się.
Czułam jak już prawie odchodzę na drugą stronę.
  - Tylko spokojnie...! - słyszałam jak za mgłą. - Proszę wyjść...!
Echo odbijało się, czułam się jakbym była na najwyższej górze świata i ktoś do mnie mówił. Próbowałam dotrzeć do tego, co się dzieje.
  - Reach...! Obudź się...! - słyszałam już wyraźniej wołanie Freddiego.
  - Proszę wyjść...! - znowu nieznany mi głos rozkazał.
  - Reachel...! Słyszysz mnie...? - nagle doszedł do mnie głos zaniepokojonej Kate.
  - Powtarzam: Proszę wyjść...!
Głosy ucichły, nadal słyszałam jedynie pisk z EKG.

***

Powoli odzyskiwałam świadomość. Tym razem byłam w stu procentach pewna, że jestem w niebie. 
Jak człowiek czasami może się pomylić...
Z wielkim trudem otworzyłam oczy i zauważyłam, że w dalszym ciągu jestem w tej samej sali. W dalszym ciągu jestem na ziemi. Nade mną stał lekarz w podeszłym wieku. Widząc, że otworzyłam oczy uśmiechnął się do mnie.
  - Udało się... - szepnął. - Jak się czujesz?
Nie byłam w stanie powiedzieć nawet słowa, więc tylko bardzo lekko, prawie niewidocznie kiwnęłam głową. Lekarz odwrócił wzrok w stronę okna na korytarz. Także popatrzyłam w tamtą stronę. Oczy wszystkich skierowały się na mnie. Gdy zobaczyli, że patrzę na nich otworzyli je szerzej z niedowierzania. Kate stała tyłem do drzwi do mojej sali. Płakała wtulając się do Kendalla. Blondyn lekko ją odsunął od siebie i uśmiechnął się do niej. Kate nie była pewna, czy dobrze zrozumiała znak Kendalla. Ostrożnie zaczęła odwracać głowę w moją stronę tak, jakby miało coś ze mnie wyjść i na nią się rzucić. Oczy miała pełne łez, a makijaż był rozmazany po policzkach. 
Jej wzrok zderzył się z moim. Wyraźnie ją sparaliżowało. Zakryła usta dłonią, a z oczu popłynęły kolejne łzy - łzy szczęścia. Dziewczyna wbiegła do sali i objęła mnie bardzo mocno szlochając przy tym bardzo głośno.
  - Co ci strzeliło do tego pustego łba...?! - próbowała przestać szlochać i na mnie nakrzyczeć - nie wyszło jej.
Także ją objęłam i z moich oczu także popłynęły łzy - łzy wstydu.
Te sekundy sprawiły, że zdałam sobie z czegoś sprawę. Gdy stałam tamtego wieczoru na brzegu plaży Venice z myślą o samobójstwie miałam takie ostanie myśli:
  "Los mnie nie oszczędza... Dosłownie pod prąd..."
Gdyby los by mnie nienawidził to już bym nie żyła. Los dał mi szansę zmiany zdania. 
Pozwolił mi doświadczyć, że są osoby, które kocham, a one kochają mnie.
Los pozwolił mi zmienić życie wielu osobom. 
Zrozumiałam, że los sprzyja nam, trzeba tylko trochę poczekać i nie działaś pochopnie.
Przyjaciółka odsunęła się ode mnie i ścisnęła moją rękę dalej płacząc. Chcąc załagodzić sytuację - uśmiechnęłam się.
  - Przestań się mazać, ważoone - powiedziałam żartobliwym, ale trochę zachrypłym głosem. - Baba z ciebie.
Ona także się uśmiechnęła chcąc coś podobnego powiedzieć chcąc odpłacić się pięknym za nadobne. Nie pozwoliło jej na to krzyk i szybkie kroki dziecka.
  - Zostaw mnie! Ja muszę! -  słyszałam.
Freddie wbiegł do sali zdyszany. Jego wzrok spoczął na mnie.
  - Reach! - podbiegł do mnie i przytulił mnie.
Jak mnie go strasznie brakowało... Mój braciszek... 
Do sali wparował za chłopcem mój ojciec, także zdyszany. Zamurowało go, gdy mnie zobaczył.
  - ...Reachel... - podbiegł tak samo jak Fred i teraz w dwójkę mnie tulili.
  - Tato, miałeś jak zwykle rację - zaczął chłopiec. - Obudziła się.
Zamknęłam oczy i przygryzłam wargi chcąc tym razem powstrzymać łzy. Wszyscy weszli do mnie szczęśliwi z uśmiechami na twarzach.
  - Szczęście Boskie, że jesteś - powiedział z ulgą Logan.
Tata i Fred puścili mnie.
  - Strasznie się baliśmy - dodała Isabella przytulając się do chłopaka.
  - Wiem... - to była prawda.
Wszystko widziałam, jak wszyscy to przeżywali. Kate usiadła po mojej lewej stronie i położyła głowę na moim ramieniu.
Przypomniałam sobie nagle, że nurtuje mnie pewne pytanie...
  - Gdzie jest Jay? - zapytałam rozglądając się.
Wszyscy wymienili spojrzenia.
  - Gdzie ona jest? - powtórzyłam pytanie.
Wszyscy milczeli. Tak właśnie mijała sekunda po sekundzie. W końcu odezwała się jedna osoba.
  - Wyjechała kręcić film w Kanadzie - odpowiedziała beznamiętnie, cicho, ale zrozumiale Kate.
Uraziło mnie to strasznie. Prawie umarłam, a ona wyjechała film kręcić?! To nie w jej stylu...
James nagle odwrócił głowę w stronę drzwi do pomieszczenia. Reszta po sekundzie spojrzała w tym samym kierunku i odsunęli się ode mnie. Kate podniosła się i także odsunęła od łóżka. Przede mną w drzwiach stał Carlos. Oczy miał podkrążone i cały był blady. Ledwo stał na nogach. Najbardziej ze wszystkich zdziwił się zaistniałą sytuacją. Nie potrafił się ruszyć z miejsca. Wszyscy wyszli na korytarz zostawiając nas samych. Drzwi zamknęły się. Carlos nadal stał w tym samym miejscu. Nagle na jego policzku pojawiła się łza. Latynos odwrócił się i chciał wyjść. Ścisnęło mnie coś w sercu. Tym razem łzy same, bez mojej zgody ujrzały światło dzienne. Chwycił za klamkę, ale nie nacisnął jej. Odwrócił tylko głowę do mnie. Wyraźnie nie wiedział, czy w ogóle zasługuje, by tutaj teraz być. Widząc moje łzy zatrzymał się. Ledwo widocznie podniosłam dłoń chcąc go tym znakiem przywołać do siebie. Chciałam mu pokazać, że go potrzebuję. Chłopak ruszył wolnym, ostrożnym krokiem w moim kierunku. Wahał się między dotknięciem mojej ręki i wyjściem. Nie czekając ani sekundy dłużej to ja delikatnie opuszkami palców dotknęłam jego dłoni. Po chwili nasze palce były związane ze sobą.
  - Zostań... - wyszeptałam.

___________________________________________
PROSZĘ O KOMENTARZE : )

środa, 20 marca 2013

Rozdział 51 "Musisz wybaczyć, by wrócić"

Reachel.

W głowie kołatała mi się ciągle ta sama myśl.
  "To już koniec...? Już po wszystkim...?"
Chciałam otworzyć oczy i zobaczyć, że jestem w niebie. Nie mogąc dłużej wytrzymać otworzyłam je.
Światło zaczęło mnie razić. Wszystko stało się tak jasne, że musiałam z powrotem je zamknąć. Po dwóch minutach uchyliłam powieki. Światło nie było już tak rażące.
Co widziałam?
Nie niebo.
Nie raj.
Widziałam ściany, trzy lampy na suficie, a po mojej prawej stronie - okno otwarte na oścież. Jasne słońce świeciło, a promienie wpadały do pomieszczenia. Zobaczyłam moje nogi, moje ręce... I moją przyjaciółkę - Kate.
  "Jestem w szpitalu..."
Siedziała po mojej lewej stronie, a właściwie to leżała głową na mojej dłoni. Trzymała mnie za nią. Widać było po niej, że jest na tle załamania nerwowego. Jej włosy były w totalnym nieładzie, a paznokcie obgryzione aż do krwi. Chciałam się podnieść i uświadomić jej, że tutaj jestem. Podniosłam rękę chcąc pogłaskać ją delikatnie po włosach. Nagle moja ręka przeniknęła przez głowę blondynki.
  "Co?! Jak?!"
Spojrzałam na dłonie. Były przeźroczyste. Poruszyłam nogami. Też były przeźroczyste.
  "Jestem duchem..." - nie wiedziałam, jak przyjąć to stwierdzenie.
Ostrożnie wstałam z łóżka niczego nie ruszając. Odwróciłam się do przyjaciółki i mojego łóżka. Moje "prawdziwe" ciało nadal tam leżało.
Ciało zostało, a ja byłam duszą...
Zwróciłam głowę do okien i drzwi. Za szybkami widać było korytarz szpitala. Nagle coś przykuło moją uwagę.
W pierwszym oknie z brzegu.
Stał i przyglądał mi się chłopak. Widać było, że jest smutny i zły za razem. Przyglądał się mojemu ciału.


  "Carlos..." - z jednej strony cieszyłam się, że nie zapomniał o mnie, ale z drugiej to przez niego umarłam.
Nagle spostrzegłam też, że na krzesłach siedzą Kendall, Logan i James. Zaraz obok nich siedzą Alex, Isabella, Michelle, Jesse i... Robyn! Miałam ochotę ją uściskać, spytać jak było we Francji i co z jej babcią... Ale znając moją aktualną sytuację - nie mogłam. Wyszłam na korytarz zerkając jeszcze raz na Kate. Nie wiedziałam, co robić. Nagle Logan odezwał się zmęczonym i ledwo słyszalnym głosem:
  - Carlos, siądź. Stoisz tak już chyba z godzinę...
Nic nie odpowiedział. Ciągle stał i patrzył się na mnie.
  - Nic nie wystoisz... - dodał tak samo ze zrezygnowaniem Kendall.
  - Zamknij się... - odpowiedział krótko.
Schmidt odwrócił głowę do Robyn i już się nie odezwał.
Zastanawiała mnie jedna rzecz: gdzie jest Jay? Niestety musiałam poczekać na odpowiedź. Do rozmowy wrócił James.
  - Jak myślisz, co ci da to, że będziesz tu stał cały dzień?
Latynos tylko odwrócił do niego głowę i rzucił mu wzrok mówiący "gówno". Maslow jednak nie zwrócił na to większej uwagi.
  - Myślisz, że to ci coś da? Że ona cię widzi i zaraz się wybudzi? - zaczął się unosić.
Gdyby nie to, że jestem tylko duchem, mogłabym powiedzieć, że coś mnie zabolało w sercu.
  - Przestań wpieprzać się w nieswoje sprawy! - Carlos zdenerwował się nie na żarty.
Rzucił ostatni raz spojrzenie w kierunku mojego ciała i ruszył wolnym krokiem korytarzem ze schowanymi rękoma w kieszeniach spodni. Chciałam iść za nim, ale coś mnie zatrzymało. Usłyszałam kroki. Carlos najwyraźniej też je usłyszał, bo także się zwrócił w przeciwnym kierunku.
  - Dzień dobry... - odparł wysoki mężczyzna o przesadnie obciętych włosach.
  - Witam - przywitał się tak samo beznamiętnym tonem Kendall i wstali wszyscy z krzeseł.
  "Tata..."
Za nim szedł chłopak o ciemnobrązowych włosach do ramion.
  "Freddie..."
A kto za nimi ? Kobieta o blond włosach.
Przeszły mnie ciarki, albo po prostu tak mi się wydawało... Cała trójka stanęła jak wryta, gdy zobaczyła po raz kolejny Carlos'a. Tym razem w innych okolicznościach... Bałam się, co zaraz się stanie. Kobieta postawiła pierwsze kroki w stronę latynosa. Wiedziałam, że zaraz na pewno coś zrobi.
  - Jessica... - chciał chwycić ją za ramię ojciec.
Jednak ona się z łatwością wyrwała i była coraz bliżej chłopaka. Każde uderzenie obcasa o posadzkę przyprawiało wszystkich o coraz szybsze bicie serca. Carlos stał twardo w tym samym miejscu. Chciał przyjąć karę jak prawdziwy mężczyzna. Patrzył jej głęboko w oczy pokazując swoją odwagę.
Była coraz bliżej... Bliżej... Bliżej...
W końcu stała z nim twarzą w twarz. Wszyscy siedzieli w napięciu. Podeszłam bliżej ich obojga z myślą, że to coś zmieni.
Matka nagle podniosła rękę i uderzyła chłopaka mocno w policzek.
Carlos lekko zawahał się, ale stał.
  - Moja córka jest w śpiączce... - odezwała się szepcząc do niego aby Fred nie usłyszał. - Zapłacisz za to... Zniszczę cię...
Odeszła od niego i szła w stronę wyjścia ze szpitala. Wzięłam parę głębokich oddechów patrząc za postacią jak wychodzi z budynku. Tata i Freddie weszli do sali, gdzie nadal była Kate i moje ciało. Odwróciłam się w stronę Carlos'a, znowu wsadził ręce do kieszeni i szedł korytarzem.
Postanowiłam go zostawić i weszłam do sali.
  - Tato? - zapytał bardzo cicho Fred podchodząc do mojego łóżka.
  - Tak?
Kate spała tak głęboko, że nie zareagowała na rozmowę.
  - Kiedy Reach się obudzi?
To pytanie złamało moje serce, gdybym tylko je miała.
Tata zmieszał się. Sam nie wierzył chyba, że w ogóle się kiedyś obudzę.
  - Wiesz? - położył mu dłoń na ramieniu. - Niedługo...
No tak, bo co on miał powiedzieć.
Nagle usłyszałam czyjeś szepty. I to nie były szepty Fred'a, taty, Kate, czy kogoś z przyjaciół.
Wyszłam z sali i wsłuchiwałam się w głos.
  - Słuchaj... słuchaj... - powtarzał jakiś głos, a jego echo rozchodziło się jakby po całym szpitalu.
Zaczęłam iść w kierunku, którym szedł wcześniej Carlos. To tam głos był głośniejszy. Korytarz wydawał się kompletnie ciemny. Jakby ktoś pod moją nieuwagę zgasił wszystkie światła.
  - Słuchaj mnie... Słuchaj mnie... - mówił dalej głos.
Ja jak we mgle weszłam ciemnym korytarzem.
  - W dół... w dół... - nagle zmienił płytę.
Zastanowiłam się i spojrzałam na podłogę. Pod jednymi drzwiami leżała mała karteczka. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Jakiś głos powtarza praktycznie te same słowa i nagle pojawia się kartka na podłodze. Czułam się jak w jednym z horrorów oglądanych przeze mnie i Kate.
Chwyciłam kartkę.
  "Wybaczenie" - mówiła karta.
  - Wybaczenie? I to wszystko? - oburzyłam się.
  - Chodź... chodź... - znowu usłyszałam głos.
Zmięłam kartę, ale trzymałam w ręce. Szłam dalej. Patrzyłam w podłogę mając nadzieję, że znajdę kolejną.
  - Odwróć wzrok... odwróć...
Zaczynało mnie to już irytować.
Spojrzałam na ścianę po mojej lewej stronie.
Kolejna kartka.
  "Szansa..." - tym razem mówiła.
  - Jest lepiej... - pokiwałam głową.
Znowu zmięłam kolejną poszlakę. Szłam dalej. Tym razem patrzyłam na ściany.
Coś zaszeleściło pod moimi nogami. Skoczyłam z przerażenia.
To była trzecia kartka.
  "Powrót" - mówiła.
Przez chwilę stałam i patrzyłam na trzecią kartę.
Nagłe oświecenie.
Szybko rozwinęłam poprzednie dwie poszlaki. Ułożyłam je w kolejności ich znalezienia.
  - Wybaczenie... - rozwinęłam pierwszą. - Szansa... - rozwinęłam drugą. - Powrót... - dołożyłam trzecią.
Światło na korytarzu nagle zaświeciło się. Spostrzegłam coś. Napis z drugiej strony trzeciej kartki. Odwróciłam ją. Malutkim druczkiem było napisane:
  "Musisz wybaczyć, by wrócić"
Stałam przez pewną chwilę, nagle światło na korytarzu znowu zaczęło gasnąć. Jakby żarówki się wypalały. Zaczęłam biec w stronę mojej sali. Na krzesłach nadal siedzieli moi przyjaciele, Kate spała na mojej dłoni, tata chodził koło mojego łóżka i ze łzami w oczach patrzył na moje już blade ciało. A Freddie? Siedział przy mnie i bawił się swoimi włosami. Biedny Fred... Nie wiedział, nie zdawał sobie sprawy z tego, że już nie jestem na tym świecie.
Jestem po tamtej stronie.
 - Muszę wybaczyć, żeby wrócić, tak? - mówiłam sama do siebie.
Ruszyłam szybkim krokiem do wyjścia ze szpitala.
 - Ale jak? Jak mam wybaczyć?
Wyszłam przed szpital. Nagle ktoś za moimi plecami zakaszlał gwałtownie. Odwróciłam się i nie uwierzyłam własnym oczom. To był Carlos. Siedział na ławce... i palił papierosa. Jeszcze nigdy go nie widziałam z fajką w ręce. To był dla mnie szok. Zrobiło mi się go tak okropnie żal. Zaciągnął się i znowu zaczął kaszleć. Po chwili było kolejny raz to samo. W końcu rzucił energicznie papierosa na ziemię i przydepnął go butem.
 - Co za cholerstwo... - przeklną pod nosem.
Nagle pod szpital podjechał czarny mercedes, a z niego wysiadła Sabina.
 - Carlos? - podeszła do ławki.
Latynos schował twarz w dłoniach. Dziewczyna usiadła koło niego.
 - Jak się Reachel czuje? - zapytała i położyła rękę na jego ramieniu.
 - Nie czuje... - wymamrotał.
 - Co? - nie zrozumiała.
 - Jest w śpiączce, okej?! - wstał napięcie z ławki i zaczął krążyć koło wejścia do szpitala.
Sabina zakryła usta dłonią. Nie widziała najwyraźniej, co powiedzieć.
 - Carlos, tak mi przykro... - opanowała emocje i podeszła znowu do latynosa.
Chłopak uspokoił się, wziął głęboki oddech i odwrócił się do Justice.
 - Okej, już okej. Przepraszam, że krzyczałem...
 - Nic się nie stało. W końcu to z mojej winy... - nie dokończyła.
Carlos pokręcił głową i chwycił ją za ramiona.
 - To nie była niczyja wina, tylko moja... Zapomniałem się, zrobiłem z siebie totalnego kretyna... A teraz za to zapłaciłem...
Coraz bardziej miałam ochotę przytulić go, sprawić, żeby znowu był szczęśliwy i nie miał wyrzutów sumienia... Ale najpierw musiałam wykonać swoją misję.
Chwila zastanowienia.
Głęboki oddech.
Koncentracja.
Spokój ducha.
Haha, to ostatnie mnie całkiem rozbawiło.
Spojrzałam na nich oboje, mając nadzieję, że cokolwiek dadzą te słowa, które miałam wypowiedzieć. Zamknęłam oczy.
 - Wybaczam wam...
Ostrożnie otworzyłam oczy. Nic się nie zmieniło. Carlos nadal był smutny, a Sabina stała z nim i go pocieszała.
Nagle zawiał mocno wiatr. Oboje zatrzęśli się.
 - Zimno się zrobiło... - powiedział Carlos i oboje weszli do budynku szpitala.
Jednak ze mną było coś nie tak... Dziwnie się czułam... Nie zwracałam na to dłuższej uwagi. Ruszyłam za dwójką. Dochodziliśmy do mojej sali. Nagle Carlos stanął.
 - Co się stało? - odwróciła się zdziwiona Sabina.
Chłopak sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął iPhone'a. Przesunął palcem po ekranie. Wyskoczyło okienko "Masz nową wiadomość od: Sam". Myślałam, że krew mnie zaleje. Latynos przełknął ślinę i przeczytał wiadomość.
  "Hej, słyszałam, co się stało. Współczuję ci z całego serca. Strasznie wam w życiu namieszałam i czuję się z tym okropnie. Straciliście tyle czasu na moje zachcianki. Naprawdę mi przykro. Wiem, zawiodłam zaufanie wszystkich, a zwłaszcza twoje. Zamierzam wyjechać do Indii, do mojej kuzynki. Nie chcę ci dłużej zatruwać życia"
Wstrząsnęła mną ta wiadomość. Nie spodziewałam się.
  "Może jednak...? Może jednak już zmądrzała...? Nie. Niemożliwe. Nigdy jej nie wybaczę"
Carlos usunął wiadomość, szybko zablokował telefon i opadł na najbliższe krzesło. Znowu schował twarz w dłoniach.
No tak. Ona nie zasługiwała ani trochę na drugą szansę. Ale nie mogłam. Nie mogłam patrzeć jak Carlos cierpi.
  - Jeszcze będę tego żałować... - powiedziałam cicho do siebie. - Wybaczam... - i zamknęłam oczy z myślą, że zaraz wrócę do siebie.
Otworzyłam je.
Nadal to samo. Z zażenowaniem rozejrzałam się dookoła. Wszystko nadal takie samo.
  - To nie działa... - zmartwiłam się.
Zrozumiałam, że nigdy już nie wrócę do życia. Nigdy więcej nie będę się śmiała jak nienormalna z Kate, Carlos więcej mnie już nie przytuli, Kendall nigdy już nie nauczy mnie grać na gitarze, Logan już nigdy więcej nie zaszczyci mnie swoimi dołeczkami i mądrościami, James nigdy już nie nauczy mnie jak się perfekcyjnie pozuje do zdjęć, Isabella już nigdy nie zaśpiewa piosenki Cody'ego idealnie pasującej do danej sytuacji, Alex już nigdy nie będzie mnie zanudzała o tym, kto jest w niebiesko-czerwonych koszulkach i kto to jest Torres, Michelle i Jesse już nigdy nie będą chciały dorównać mnie i Kate w "odpałach", a Robyn już nigdy nie będzie tak wesoła jak wtedy gdy się poznałyśmy...
Nagle coś przyszło mi do głowy.
Kolejne oświecenie.
Mama.
Jeszcze ona została.
Jej trzeba było wybaczyć...
  "Jej wybaczyć?! To chyba jakiś żart! Jej nigdy nie wybaczę!" - oburzyłam się.
Mój wzrok powędrował na chłopaka. Wstał z krzesła i podszedł do pierwszego okna z brzegu. Patrzył się tak jakby chciał mnie z stamtąd wyciągnąć i zabrać. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął mój kluczyk na wisiorku, który dostałam po jego przyjeździe z trasy koncertowej. Nagle po jego policzku popłynęła łza.
  "Nie mogę tego tak zostawić... Muszę... Muszę się przełamać..."
Wyszłam znowu ze szpitala i zaczęłam szukać wysokiej blondynki. Stała koło drzewa z papierosem w ręku. Zaczęłam oddychać spokojnie, aby nie stchórzyć. Ona nie zasługiwała na wybaczenie jeszcze bardziej niż Samantha. Ona narobiła o wiele więcej szkód...
  "Muszę... Nie mogę zostawić wszystkich tych, których kocham..."
  - Mamo... - przełknęłam ślinę. - Wybaczam ci...
Nagle wszystko znowu pojaśniało wokół mnie. Wszystko zniknęło. Widziałam tylko rażącą biel.
_______________________________________________________
Witam ponownie z drugą serią opowiadania o Reachel Brown! : D Poprzedni blog [Klucz Do Szczęścia] nabił już ponad 7,000 wyświetleń! : D Bardzo się cieszę, że znowu mogę przelewać swoje szalone pomysły na bloga : ) To jest takie piękne uczucie znowu pisać ♥
PROSZĘ O KOMENTARZE! ♥