sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 55 "Zacznijmy wszystko jeszcze raz... Teraz, kiedy Bóg pozwolił mi cię odzyskać"

Reachel.

Nie mogłam uwierzyć, że to Carlos mnie uratował. Kate mi nic nie powiedziała. Nie miałam jej tego za złe. Po prostu chciałam o tym się wcześniej dowiedzieć. Z moich rozmyślań wyrwała mnie dalej siedząca koło mnie mama. 
  - Rozmawiałam z lekarzem - powiedziała i chwyciła mnie za rękę. - Wypiszą cię za 3 dni. 
Nie zareagowałam na to. Byłam przerażona faktem, że ona właśnie trzyma mnie za rękę tak delikatnie. Zawsze myślałam, że ona nie potrafi być tak delikatna jak kiedyś. 
  - Jeśli oczywiście chcesz... - zaczęła niepewnie. - ...możesz po wyjściu ze szpitala mieszkać z nami...
Na te słowa podniosłam wzrok na kobietę. Wiedziałam, że to do niczego nie doprowadzi. Za dużo czasu ze sobą zaczniemy spędzać i znowu wszystko się posypie. To nie było możliwe, żebym tam wróciła. 
  - Nie mogę... - odpowiedziałam. - Nie mogę do was wrócić. Chciałabym dalej mieszkać z Kate. Ostatnio znowu się wszystko się pomotało. Chcemy wszyscy to naprawić. Teraz będzie inaczej...
  - Ale... - zaczęła, ale nie skończyła.
  - Mamo, teraz będzie naprawdę inaczej - przerwałam jej. - Ja i Carlos obiecaliśmy sobie, że już żadnych problemów nie będzie. Tylko on i ja...
  - No dobrze... - ustąpiła. - Ja już pójdę. Ale będziemy mogli się spotykać całą rodziną?
  - Oczywiście, nie ma innej opcji - powiedziałam i lekko się uśmiechnęłam. - Jesteśmy rodziną.
Ona także się uśmiechnęła, ścisnęła moją dłoń i wyszła z sali. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za kobietą po moim policzku popłynęła pojedyncza łza. To wszystko przez te emocje. Kate dokonała tego, czego ja nie potrafiłam przez piętnaście lat. Nie wiedziałam, jak ona o zrobiła, ale byłam jej okropnie wdzięczna. Otarłam łzy w dłoń i położyłam się na boku. Teraz patrzyłam na bukiet kwiatów i zdjęcie moje i chłopaka. 

***

Po odwiedzinach mojej mamy i jej przemianie na dobre cieszyłam się, choć byłam cały czas w szpitalu przygwożdżona do łóżka. Kate, Isabella, Robyn, Alex, Jesse i Michelle odwiedzały mnie codziennie, za co byłam im wdzięczna. Sabina też o mnie nie zapomniała i przychodziła do mnie na chwilę. Uważam ją za to za przyjaciółkę. Narobiła trochę szkód, ale jest dobrą dziewczyną. Natomiast nie było śladu po Carlosie czy Kendallu, Loganie i Jamesie. 
  "Nie możliwe, żeby tyle dni non stop nagrywali piosenkę..." - myślałam.

[ 3 dni później ]

Pakowałam w swoją torbę ubrania i inne moje rzeczy. Tak, to był dzień, kiedy wychodziłam ze szpitala. Było mi przykro, że Carlos nie odwiedził mnie już. Nie mogłam mu jednak zawracać głowy, przecież pracował. Nie jestem pępkiem świata. Zapięłam torbę i westchnęłam. 
  "Muszę iść do domu na piechotę... Albo Kate mnie podwiezie...?"
Nagle, jakby spod ziemi ktoś objął mnie od tyłu i pocałował w policzek. Skoczyłam z przerażenia i cicho pisnęłam.
  - Mnie się boisz, aniołku? - zaśmiał się ciepło ktoś.
  - Carlos! - ucieszyłam się jak go zobaczyłam i rzuciłam mu się na szyję. - Tęskniłam! Co się z tobą działo?
  - Wiem, przepraszam... Managerowi odbiła szajba - zaczął się tłumaczyć. - Nie mieliśmy nic do gadania.
  - Nie szkodzi. To twoja praca - uśmiechnęłam się i jeszcze raz się przytuliłam.
Wziął moją torbę i już mieliśmy wychodzić, nagle sobie przypomniałam o czymś.
  - Zapomniałam! - wróciłam się i z szafeczki wzięłam nasze wspólne zdjęcie.
Chłopak objął mnie ramieniem i wyszliśmy z sali.

***

Jechaliśmy samochodem długą ulicą Santa Monica Blvd do hotelu Kate. Słońce było dzisiaj wyjątkowo nisko co oddawało romantyczny nastrój. Co chwilę wymienialiśmy spojrzenia i uśmiechaliśmy się. Nie było o czym rozmawiać. Nagle zauważyłam, że nie skręciliśmy w lewą stronę, lecz w prawo ulicą Ocean Ave.
  - Carlos, źle skręciłeś - zauważyłam.
  - Wiem - odpowiedział lekko się uśmiechając.
  - To gdzie jedziemy, bo na pewno nie do Kate?
  - Do domu - powiedział i popatrzył mi oczy.
To było dziwne, bardzo. Ciągle jechaliśmy prostą Ocean Ave, potem skręciliśmy i powoli zjechaliśmy z wzniesienia. Na skrzyżowaniu wjechaliśmy w Entrada Dr, Short St i Channel Rd. Moim oczom ukazał się ocean. Słońce odbijało się w lustrze wody. 
  - Pięknie, nie? - dotknął delikatnie mojej dłoni.
  - Przepięknie, ale Venice Beach zawsze dla mnie będzie najpiękniejsze - powiedziałam.
Latynos tylko uśmiechnął się ciepło i ruszyliśmy dalej skręcając w ulicę o najdziwniejszej nazwie jaką słyszałam: Chantauqua Blvd. Chwilę jechaliśmy na kolejne wzniesienie. Napotkaliśmy kolejne rozgałęzienie ulic. Wjechaliśmy w Corona Del Mar. Nagle coś ukazało się moim oczom... willa Williama Morrisa - bogatego mężczyzny. Tego, który znalazł mnie na ulicy po wypadku z amnezją. Tego, który znalazł mi pracę w klubie w którym śpiewałam. Sprawił, że na chwilę zapomniałam o rzeczywistości, zapomniałam kim jestem. Na sam koniec okazało się, że pracowałam w klubie dla samotnych mężczyzn. Na całe szczęście żaden się do mnie nie przystawiał. Co najgorsze... prawie zabił Carlosa... Jednak mu się nie udało... bo sama go zabiłam... Teraz wącha kwiatki spod ziemi... Willa została sprzedana, kupiona przez tancerkę i aktorkę Chachi Gonzales. 
Jednak nie zatrzymaliśmy się przy willi tylko jechaliśmy dalej ulicą Corona Del Mar. Zaczął się rząd pięknych domów. Byłam coraz bardziej podekscytowana. Mogłam tylko przeczuwać, co on kombinuje. 
Zatrzymaliśmy się przed ostatnim w rzędzie, w szarawym kolorze, ale pięknym domu. Carlos zaciągnął hamulec, zgasił samochód i wysiadł. Ja też wysiadłam patrząc na cudny budynek. 
  - Reachel, witaj w domu - uśmiechnął się szeroko latynos.
  - C-co? - nie wierzyłam.
  - Wtedy kiedy cię nie odwiedzałem... - zaczął. - Jeździłem po biurach nieruchomości i szukałem czegoś odpowiedniego. Nagraliśmy piosenkę, teraz mamy miesięczny urlop.
Z każdą sekundą coraz bardziej się cieszyłam. Może i to było kłamstwo, że nagrywał cały czas piosenkę, ale było to tego warte. Chłopak chwycił mnie za ręce.
  - Chciałem się oderwać od wszystkich problemów na jakiś czas... Tutaj będziemy bezpieczni i szczęśliwi... - powiedział ciepłym głosem. - Zacznijmy wszystko jeszcze raz... Teraz, kiedy Bóg pozwolił mi cię odzyskać. Wszystko tym razem będzie perfekcyjnie...
Przytuliłam go, bo czułam wyraźnie, że zaraz się rozpłaczę. Nagle wziął mnie na ręce i niósł mnie przez alejkę do domu. Otworzył drzwi i wszedł ze mną przez próg.
  - Czuję się jakbyśmy się pobrali - zaśmiałam się nieśmiało.
Carlos popatrzył mi głęboko w oczy.
  - Jeśli tego strasznie chcesz to możemy nawet jutro... - powiedział z uśmiechem, tajemniczo i szeptem.
Zarumieniłam się i wtuliłam do umięśnionego torsu latynosa. On położył mnie delikatnie na dużej sofie i sam chciał gdzieś iść. Zerwałam się i chwyciłam go za rękę.
  - Nie idź... Zostań tutaj, Carlos... - przyciągnęłam go. 
Chłopak zwrócił głowę do mnie zaskoczony, uśmiechnął się bardzo uroczo i położył się koło mnie. On objął mnie swoim ramieniem, a ja się w niego wtuliłam. Jego ciało było tak przyjemnie ciepłe. Tego nie dało się opisać. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy zapominając o bożym świecie. Znowu czułam się kochana. 


W pewnym momencie zaczęłam się śmiać. Nie wiem co mnie opętało.
  - Co cię tak śmieszy, aniołku? - zapytał i też zaczynał się śmiać.
  - Sama nie wiem - zanosiłam się od śmiechu. - Jakoś tak sama z siebie.
  - To się, kochana, nazywa głupawka - odpowiedział śmiejąc się razem ze mną.
  - Racja, długo jej nie miałam. Jak zaczynam się tak śmiać to nikt nie potrafi mnie uspokoić - śmiałam się dalej.
Śmiałam się do łez i brzuch mnie zaczynał boleć. Nagle Carlos dotknął mojego policzka, a uśmiech zniknął z jego twarzy. 
  - To ja będę pierwszą osobą, aniołku... - powiedział tajemniczo.
Latynos pocałował mnie namiętnie i był sekundę potem nade mną. Zamknęłam oczy i chciałam trwać w tym całą wieczność. Zszedł niżej i teraz całował moją szyję. Przez sekundę się śmiałam, ale zaraz potem zatraciłam się w tej pięknej chwili. 
  - Już nigdy, przenigdy nie dam ci odejść nawet na krok... - szepnął mi do ucha.
Nasze palce u dłoni splotły się w jedno, a nasze usta się ponownie złączyły. Zrobiło mi się niesamowicie ciepło. Przeczesał dłonią moje włosy kilka razy. Carlos ściągnął białą bluzkę i rzucił na drugi koniec sofy. Moim oczom pokazał się tatuaż na prawym boku. Opuszkami palców przejechałam po nim bojąc się, żeby go nie urazić. To było głupie, bo już dużo czasu minęło, jak go zrobił. 
  - Bolało...? - zapytałam nieśmiało.
  - Nie rozmawiajmy teraz o tym, dobrze? 
Przerwaliśmy rozmowę. Pocałunki powróciły na dobre. Carlos podniósł moją bluzkę na lewym boku i dotknął mojego biodra. Przeszły mnie dreszcze. Jego ciepła dłoń wędrowała wyżej pod bluzkę. Poczułam, że doszedł do mojego biustonosza. Nie zauważyłam nawet kiedy moja bluzka już była przy bluzce chłopaka na drugim końcu sofy. Widząc mnie w samym biustonoszu uśmiechnął się unosząc brew. 
  - Baby, I wanna say I love you, I wanna hold you tight, I want your arms around me and want your lips on mine... - zaśpiewał cicho mi piękną piosenkę.
Kolejny pocałunek. Kolejny dotyk. Kolejny szept. Czułam się szczęśliwa. W pewnym momencie chłopak zaczął odpinać mój biustonosz. 
  - Zaczekaj - zatrzymałam go.
Latynos przestraszył się tego tonu i spojrzał na mnie przerażony. Bałam się tego etapu. 
Wtedy, kiedy Carlos wyszedł ze szpitala po całej aferze z Williamem też doszło do tej samej sytuacji. Ale jeszcze nie robiłam tego... Znaczy... Były pocałunki i był dotyk... Ale... Nie było to na aż takim poziomie...
  - Ja nie wiem jak się to robi...
On odetchnął i zaśmiał się cicho. Nachylił się znowu nade mną.
  - Nic się nie martw, aniołku... - szepnął. - Jedyne co musisz to być sobą przez cały czas...
Te słowa uspokoiły mnie i pozwoliłam, żeby chłopak się mną zajął. 

***

Oboje padliśmy na sofę próbując złapać oddech. Serce biło mi jak oszalałe. To były najpiękniejsze chwile mojego życia. Czułam się spełniona i znowu kochana. 
  - I co? Nie było aż tak strasznie? - uśmiechnął się Carlos ciężko dysząc.
  - Ja chcę jeszcze raz! - śmiałam się także ledwo łapiąc oddech.
Nasze dłonie ponownie się splotły, a on pocałował moją.


  - Od teraz jestem tylko twój... - powiedział. - ...do końca moich dni...
________________________________________________________
To był chyba najtrudniejszy rozdział dla mnie do napisania (mam na myśli końcówkę). Rozmyślałam jak napisać te momenty... I postanowiłam nie wnikać... X D Bo nie potrafię tak pisać. Rozpędziłabym się i zaczęły by się hejty. Dialogi które użyłam w tym rozdziale są moimi najukochańszymi ze wszystkich. 
PROSZĘ O KOMENTARZE : )

3 komentarze:

  1. Zajebisty jest ten rozdział kurde, super że znów są razem i ma tak pozostać , interesuje mnie jakie będą dalsze ich losy i reszty xDDD

    ~ Robyn

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebisty rozdział! *o* odwiedzaałaam ją ^^ Jak miło. Kupił dom! Jakie to słodkie! Kocham ten rozdział! po prostu go kocham! Tak samo jak ten z samolotem na twoim poprzednim blogu! Kocham! I to co działo się później *o* SKDJFHKGJKFGJHK normalnie *o* albo: ''To ja będę pierwszą osobą, aniołku..'' To było tak cholernie słodkie! Albo całkowita końcówka! Nie umiem przestać się zachwycać! pisaj szybko coś nowego!

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooooo.. Ten rozdział jest bardziej nisz zajebisty. xD Kupił dom. O rany. Fantastycznie.!!! Końcówka jest wspaniała. Pisz szybko następny.
    Pozdr. Pati
    PS Zapraszam do mnie na nowy rozdział. http://opowiadanie-o-btr.blogspot.com/2013/04/rozdzia-24.html

    OdpowiedzUsuń